"Obiecali wiele korzyści i łupów politycznych. Czekałem lata codziennie łudzony, że niebawem nadejdzie dzień, w którym zostanę przez Pana ułaskawiony. Nie widać nadziei na jego nadejście. Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie ze mną. Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły" - miał napisać Falenta.
Komorowski w poniedziałek w Radiu Zet został zapytany "o co gra Falenta". Były prezydent odpowiedział, że "Falenta nie należy do ludzi bardzo wiarygodnych". - Ale też nie lekceważyłbym tego, co pisze w momencie, kiedy grozi mu odsiadka w więzieniu i wyraźnie podejmuje próbę uzyskania ułaskawienia przez prezydenta, co jest o tyle zrozumiała, że w przeciwieństwie do mnie, prezydent Duda zdaje się nie zawsze stosuje zasadę, która powinna być święta - że najpierw pyta sąd i prokuraturę, a nie (że) podejmuje bez nich decyzję - powiedział.
Komorowski pytany, czy obóz władzy powinien się bać, odpowiedział: "Gdybym powiedział, że powinien się bać, to bym uznał, że pan Falenta jest człowiekiem wiarygodnym, a nie jest".
Dopytywany, czy - jego zdaniem - prezydent uwzględni wniosek Falenty, powiedział: "Nie mam pojęcia". - Jeżeli uwzględni, to przyzna, że pan Falenta miał czym szantażować. Jeśli nie ułaskawi, to być może stworzy sytuację, w której pan Falenta, jeśli coś ma w zanadrzu, to ujawni i będzie sensacja i będzie trochę tak, że po latach, bo minęły już lata, wyjdzie na jaw to, że Prawo i Sprawiedliwość stosował i prawdopodobnie stosuje w dalszym ciągu bardzo nieczyste zasady walki politycznej, i że wygrał w 2015 roku w znacznej mierze poprzez stosowanie brudnych metod - powiedział.
Falenta został zatrzymany w Hiszpanii piątego kwietnia br. Wcześniej Sąd Okręgowy w Warszawie na wniosek policji wydał za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Jak poinformowała w piątek PAP rzeczniczka prasowa Dyrektora Generalnego Służby Więziennej ppłk Elżbieta Krakowska został on przyjęty do jednego z warszawskich aresztów śledczych, gdzie został umieszczony w celi przejściowej. O tym, że Falenta ma odbyć zasądzoną mu karę 2,5 roku więzienia, zdecydował 31 stycznia Sąd Apelacyjny w Warszawie. Odrzucił tym samym zażalenia obrońców, którzy ubiegali się o odroczenie wykonania kary m.in. ze względu na stan zdrowia skazanego.
Falenta miał się stawić w zakładzie karnym 1 lutego ale tego nie zrobił. Od tamtego czasu się ukrywał i był poszukiwany w związku z nakazem doprowadzenia do aresztu śledczego, który trafił do jednego ze stołecznych komisariatów 6 lutego 2019 roku.
Przez kilka miesięcy Falenta ukrywał się w Hiszpanii. Według ustaleń hiszpańskich mediów, przed zatrzymaniem mieszkał w willi razem ze swoją partnerką. "To ona poprosiła, aby funkcjonariusze szybko wkroczyli do środka, gdyż groził, że skoczy z dziewiątego piętra" - informował dziennik "El Periodico". Przedsiębiorca korzystał z luksusowego mieszkania w położonej koło Walencji miejscowości Cullera. W Hiszpanii został zatrzymany w ramach operacji +Record+, która rozpoczęła się 1 kwietnia wraz z wydaniem przez Polskę ENA.
Falenta został skazany w 2016 r. przez Sąd Okręgowy w Warszawie na 2,5 roku więzienia w związku z tzw. aferą podsłuchową. Wyrok uprawomocnił się w grudniu 2017 roku. Sprawa dotyczyła nagrywania od lipca 2013 r. do czerwca 2014 r. na zlecenie Falenty w warszawskich restauracjach osób z kręgów polityki, biznesu oraz funkcjonariuszy publicznych. Nagrano m.in. ówczesnych szefów: MSW - Bartłomieja Sienkiewicza, MSZ - Radosława Sikorskiego, resortu infrastruktury i rozwoju - Elżbietę Bieńkowską, prezesa NBP Marka Belkę i szefa CBA Pawła Wojtunika. Ujawnione w tygodniku "Wprost" nagrania wywołały w 2014 r. kryzys w rządzie Donalda Tuska.
Obrońcy Falenty złożyli kasację do Sądu Najwyższego, czekają także na decyzję prezydenta Andrzeja Dudy, do którego w styczniu ubiegłego roku trafił wniosek o ułaskawienie skazanego.