Hołownia zdradza, że duchowny udzielający komunii celowo go pominął. "Przez parę dekad doświadczyłem w moim Kościele wiele, odmawiano mi komunii na rękę, pokrzykiwano, że nie tak stoję, ale to - publiczny osąd sumienia - przyznam: wprawia mnie w osłupienie" - napisał kandydat na prezydenta.

Reklama

Po tym, jak zapytał księdza, dlaczego tak postąpił, usłyszał, że karmelicie nie pozwala sumienie, ze względu na poglądy Hołowni.

Ostatecznie jednak duchowny udzielił Hołowni komunii, grożąc mu przy tym palcem, jak małemu dziecku.

Mimo przykrego doświadczenia celebryta zauważa, że ksiądz miał zapewne dobre intencje i po prostu "chciał bronić Kościoła, Jezusa, bliskich sobie wartości. Pytanie tylko, czy na pewno powinien ich bronić przede mną".

"Od dziś wiem, jak czują się ci wszyscy, którzy tyle razy opowiadali mi o przeżywanym w moim Kościele poczuciu wykluczenia ze wspólnoty, a ja mogłem tylko kiwać głową. Szli do domu, a uznano że źle wypełnili formularz i zostali wyproszeni z urzędu. Było to więc potrzebne doświadczenie" - pisze dalej Hołownia.

Już po opublikowaniu pierwszej wersji posta dziennikarz dopisał, że zadzwonił do niego z przeprosinami rzecznik prasowy archidiecezji warszawskiej.

Następnie wyedytował swój wpis jeszcze raz, zadając swoim sympatykom retoryczne pytanie:

Specjalnie dla Państwa pytanie: jeśli ja zasługuję na ekskomunikę (i odmowę komunii) mówiąc, że teraz nie należy zmieniać obecnej ustawy aborcyjnej, rozumiem, że zasługuje na nią też Jarosław Kaczyński oraz liczni posłowie PiS-u, którzy odrzucili w poprzedniej kadencji obywatelskie projekty "Zatrzymać aborcję" oraz "STOP aborcji", choć przecież mogli je uchwalić (a rzecznik PiS Radosław Fogiel tłumaczył, że tego po prostu nie ma w programie PiS-u)? Wiecie Państwo, to jest chyba nawet grubsza sprawa, bo ja to sobie tylko mówię, a oni realnie mogą uchwalać. A nie uchwalają. Czyli de facto też są za kompromisem (skoro nie zmieniają, mogąc). To logiczny wniosek, prawda?

Pytany wcześniej przez PAP o ocenę stosunków państwo - Kościół Hołownia przyznał, że "one zaszły za daleko". - Czas na coś, co nazywam przyjaznym rozdziałem Kościoła od państwa. Czyli jasnym pokazaniem gdzie jest Kościół, a gdzie jest państwo, i zbudowaniem pewnego partnerstwa między nimi. Miejsce Kościoła i wspólnot religijnych w państwie świeckim jest oczywiste i nie powinno być co do tego żadnych wątpliwości. Jednak jako prezydent ograniczałbym publiczną aktywność religijną prezydenta. To posłuży wszystkim. Tę aktywność przesunąłbym w stronę rozmowy, spotkań i np. rady religijnej, która mogłaby powstać przy prezydencie RP - powiedział.