Według "Gazety Wyborczej", w 2018 r. Turczynowicz-Kieryłło w szarpaninie ugryzła w rękę mężczyznę, który – jak mówiła – zaatakował ją i jej syna. On sam tłumaczył, że zatrzymał kobietę i jej syna za kolportaż ulotek wbrew ciszy wyborczej.
Każdy ma prawo do obrony koniecznej w ten sposób, jak potrafi najlepiej – powiedział Dera w niedzielę w Polsat News. Pan prezydent zdecydował się na panią mecenas (powołać na stanowisko szefowej sztabu - PAP) i proszę zwrócić uwagę, co się dzieje - zmasowany atak na szefową kampanii Andrzeja Dudy – zaznaczył.
Według Marcina Kierwińskiego (PO), odpowiedzi wymaga pytanie, "czy szefowa sztabu roznosiła wtedy ulotki w ciszy wyborczej, czy hejtowała jednego kandydata". To są poważne zarzuty, że osoba, która ma prowadzić kampanię prezydenta, mogła dopuścić się łamania prawa. Rozumiem, że prezydentowi może to nie przeszkadzać, ale na to powinna być reakcja – podkreślił.
Kierwiński zgodził się ze słowami kandydatki PO na prezydenta Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, że "prezydent Duda nie ma szczęścia do współpracowników w sztabie".
Sama Turczynowicz-Kieryłło wyraziła w sobotę opinię, że "aby atakować prezydenta, rozpoczyna się kampanię nienawiści przeciwko osobom, które mają mu pomóc w kampanii". Zarzuciła "GW", że przyjęła perspektywę napastnika, a Kidawie-Błońskiej, że "w żaden sposób nie odcięła się od takiego scenariusza, który rekomenduje >Gazeta Wyborcza<, w którym sprawca bandyckiej napaści jest opisywany niemalże jako bohater".
W sobotę "GW" opisała za portalem obiektywna.pl incydent, do jakiego doszło podczas ciszy wyborczej przed wyborami samorządowymi w listopadzie 2018. Według relacji mieszkańca Milanówka (woj. mazowieckie), Turczynowicz-Kieryłło ugryzła go, gdy zatrzymał ją do przyjazdu straży miejskiej za kolportowanie ulotek ośmieszających jednego z kandydatów na burmistrza.
Według Turczynowicz-Kieryłło, to ona i jej syn zostali zaatakowani przez rosłego mężczyznę. Zaprzeczyła, aby kolportowała ulotki.
Szefowa sztabu wyborczego Andrzeja Dudy opublikowała w sobotę zeznanie strażnika miejskiego, który uczestniczył w interwencji w sprawie szarpaniny z udziałem trzech osób. Funkcjonariusz zeznał, że mężczyzna trzymający kobietę i chłopca za szyję tłumaczył to obywatelskim ujęciem osób, które złamały ciszę wyborczą, kolportując ulotki. Według strażnika, mężczyzna pokazał na dowód ulotkę wyjętą ze swojego auta, nie było widać ulotek leżących na ulicy. Gdy kobieta wyraziła zamiar zgłoszenia napaści, strażnicy wezwali także policję.
Według "Wyborczej", straż miejska w Milanówku zarejestrowała zdarzenie jako "wzajemne naruszenie nietykalności przez kobietę i mężczyznę". Jak napisała "GW", prokuratura umorzyła obydwa postępowania z uwagi na "brak interesu społecznego w kontynuowaniu ścigania z urzędu"; żadna ze stron nie wniosła zawiadomienia w trybie prywatnoskargowym.