Podczas pierwszej wizyty w Brukseli w listopadzie Donald Tusk ostrzegał przewodniczącego Komisji Jose Manuela Barrosę o katastrofalnych skutkach zbyt ambitnych planów redukcji emisji dwutlenku węgla. To jednak nie pomogło. Wczoraj Barroso przedstawił projekt, którego realizacja będzie kosztowała Unię nawet 100 mld euro rocznie, z czego znaczna część obciąży Polskę. U nas czteroosobowa rodzina będzie musiała liczyć się z wydatkiem 200 zł miesięcznie. Wszystko po to, aby zjednoczona Europa mogła wywiązać się ze złożonej w ubiegłym roku obietnicy ograniczenia o 20 proc. emisji gazów powodujących efekt cieplarniany i dać przykład światu, jak zapobiec katastrofie ekologicznej.

Reklama

"Najtrudniejszy do zaakceptowania jest pomysł wprowadzenia już za pięć lat systemu płatnych pozwoleń na emisję szkodliwych gazów przez elektrownie i elektrociepłownie" - ostrzega DZIENNIK Mikołaj Budzanowski, dyrektor departamentu globalnych problemów środowiska i zmian klimatycznych w Ministerstwie Środowiska. Polskie zakłady będą ich potrzebowały wyjątkowo dużo, bo aż 96 proc. elektryczności wytwarzanej przez nasz kraj pochodzi ze spalania węgla.

Jednak aby je kupić, polskie zakłady zostaną zmuszone do rywalizacji na ogólnounijnych aukcjach z takimi potentatami jak niemiecki RWE czy holenderski Shell. "Naszych elektrowni nie będzie stać na utrzymanie obecnego poziomu produkcji, chyba że ceny dla konsumentów poszybują ostro w górę" - ostrzega Budzanowski. Stopniowo o pozwolenia na ogólnounijnych aukcjach będą musiały walczyć także zakłady przemysłowe zużywające wyjątkowo dużo energii, jak huty czy fabryki produkujące chemikalia. Im też grozi radykalny wzrost kosztów, a nawet utrata konkurencyjności.

To jednak niejedyne zagrożenie dla Polski związane z propozycją forsowaną przez Brukselę. Unia zobowiązała bowiem nasz kraj do zapewnienia szybkiego rozwoju odnawialnych źródeł energii tak, aby już za 12 lat dostarczały 15 proc. elektryczności, czyli trzy razy więcej niż dziś. Problem w tym, że uzyskanie energii dzięki instalacji specjalnych wiatraków czy spalaniu tzw. biomasy jest dużo bardziej kosztowne niż wykorzystanie węgla. Bez sowitych dotacji Unii nie będzie to możliwe.

Wyjściem z tego pata mógłby być rozwój elektrowni jądrowych. Ale tylko gdyby o nich pomyślano wiele lat wcześniej. Budowa takich siłowni zajmuje bowiem nawet 10 i więcej lat, a więc trwa dużo dłużej niż okres, po którym Unia planuje wprowadzić ekologiczny plan w życie.

Polscy negocjatorzy obawiają się, że z powodu kolosalnych kosztów walki z ociepleniem klimatu właśnie na ten cel od 2013 r. będzie szło gros unijnych dotacji. Ucierpią na tym przede wszystkim biedniejsze kraje Wspólnoty takie jak nasz, bo o wiele mniej środków pozostanie na unijne dotacje na rozwój autostrad czy modernizację przemysłu.

W tej sytuacji rząd nie ma wątpliwości: trzeba zrobić wszystko, aby radykalnie zmienić projekt Komisji. "Konieczna jest pełna mobilizacja. Ale mamy szansę na sukces, bo nawet najbogatsze kraje takie jak Niemcy uważają, że ich gospodarek na to nie stać" - przekonuje Budzanowski.

Batalia o ekologiczną strategię dopiero się zaczyna. Projekt Komisji trafia teraz do Rady UE, w której będzie musiał zyskać poparcie państw dysponujących kwalifikowaną większością głosów. Potem projekt musi zatwierdzić Parlament Europejski. Wszystko to zajmie jeszcze przynajmniej półtora roku.