Przekonała się o tym reporterka DZIENNIKA. Przez kilkanaście dni starała się kupić bilet na ekspres z Warszawy do Zakopanego. Wreszcie zatelefonowała na kolejową infolinię, by dowiedzieć się, skąd te problemy.

Reklama

"Bo 10 procent miejsc jest zarezerwowane dla parlamentarzystów" - usłyszała od pracownicy PKP w słuchawce. Bilet udało jej się wreszcie kupić. Gdy wsiadła do wagonu, okazało się, że wolnych miejsc nie brakuje, a konduktor uprzejmie wypisał bilety innym podróżnym, którym nie udało się ich kupić w kasie, oczywiście za dodatkową opłatą.

Jak się okazuje, z podobnym problemami borykają się pasażerowie chcący dojechać do Warszawy z Krakowa czy Poznania. W kasie biletów nie ma, ale bez problemu już w pociągu wypisze go konduktor, inkasując dodatkowo kilka złotych.

Zgodnie z rozporządzeniem wydanym jeszcze przez byłego ministra infrastruktury Marka Pola w każdym pociągu objętym rezerwacją miejsc PKP musi w wagonie 1 klasy zarezerwować 4 miejsca dla posłów i 2 dla senatorów. Dodatkowo w pociągach jadących do i z Warszawy zarezerwowany powinien być też jeden przedział sypialny i 6 miejsc leżących. Tyle że najpóźniej na dwie godziny przed odjazdem pociągu parlamentarzyści muszą tę rezerwację potwierdzić, jeżeli tego nie zrobią, bilety mogą zostać sprzedane.

Rzeczniczka należącej do PKP spółki Intercity zapewnia, że jej firma do przepisów się stosuje. "Nie wiem, dlaczego pracownik infolinii podał taką informację. Wszystkie rozmowy są nagrywane, więc to sprawdzimy" - zapewnia Adrianna Chibowska. Dodaje, że wolne miejsca znalazły się zapewne dlatego, że ktoś, kto kupił bilet, po prostu do pociągu nie wsiadł.

Nieco inaczej sprawę widzi minister transportu w rządzie PiS Jerzy Polaczek. "Zdarza się, że posłowie w ostatniej chwili wsiadają do pociągu, nie potwierdzając swojej rezerwacji, na podstawie której kancelaria Sejmu wypłaca PKP pieniądze za miejscówkę parlamentarzysty. "Tracą na tym koleje" - tłumaczy Polaczek. Dlatego sugeruje, że należałoby tak zmodyfikować przepisy, aby w takiej sytuacji za miejscówkę zapłacił poseł z własnej kieszeni.

O rezygnacji z przywileju darmowych przejazdów posłowie nawet nie myślą. "Ile musiałby płacić za przejazdy poseł dojeżdżający do Warszawy ze Szczecina" - zastanawia się Tadeusz Cymański, który podróż z rodzinnego Malborka do stolicy spędza w wagonie sypialnym. Zastrzega jednak, że on sam rezerwuje swoje miejsce z kilkudniowym wyprzedzeniem.

Codziennie po Polsce jeździ około 160 pociągów, w których trzeba wykupić miejscówkę. W sumie to kilkadziesiąt tysięcy miejsc. Zgodnie z tym co powiedział pracownik infolinii, na 460 posłów udających się w podróż czeka codziennie kilka tysięcy wolnych foteli.