Można Lecha Kaczyńskiego nie lubić i uznawać za słabego prezydenta. Ale w jednym trzeba przyznać mu rację. Jeszcze żaden prezydent Polski nie spotykał się z tak lawinową krytyką i niechęcią ze strony opozycji. Nigdy przeciwko głowie państwa nie grano tak ostro i często niesprawiedliwie. Najlepszym przykładem jest powtarzane publicznie od miesięcy pytanie: "Czy prezydent pije?".
Sytuacja jest nienormalna - Aleksander Kwaśniewski pił, owijał się flagą, próbował wsiadać do bagażnika swojej limuzyny, a na kwestię jego słabości do alkoholu przez długi czas patrzono przez palce. Tymczasem cięgi zbiera Kaczyński, który w żadnej sytuacji nie został złapany na nadużywaniu trunków i nie nadszarpnął powagi głowy państwa.
Wszyscy, którzy go znają wiedzą, że lubi czerwone wino i wieczorne gawędy.
"Wieczór przy winie i rozmowy to dla Lecha sposób na zdjęcie stresów, ale on nie ma problemów z alkoholem. Niewiele osób wie też, że prezydent ma niezwykle mocną głowę" - mówi jego niedawny i bliski współpracownik.
Potwierdza to znany biznesmen: "Kiedy Lech Kaczyński nie był jeszcze prezydentem, jedliśmy kolację. Wypiliśmy sporo. Ja ledwie się trzymałem, a po nim nie było niczego widać. Ja ważę ponad 100 kilogramów, a on jest mikrej postury".
"Zagrywka z rzekomym piciem prezydenta była faulem. Gdyby pił, na dłuższą metę, nie dałoby się tego ukryć" - mówi prezydencki minister Michał Kamiński.
Skąd więc wzięła się kwestia rzekomego nadużywania trunków przez głowę państwa?
Wrzucił ją do publicznej debaty poseł Platformy Janusz Palikot. Otoczenie Kaczyńskiego nie chce wierzyć, że był to tylko wybryk ekscentrycznego polityka. Twierdzą, że cała taktyka PO wobec prezydenta oparta jest na podobnych, nieczystych PR-owskich trikach.
"Jest mecz. Publika gwiżdże na naszą drużynę, sędzia drukuje przeciw nam. Dostajemy kuksańce, gramy boso, a przeciwnik w butach piłkarskich. Takie są warunki" - przekonuje Kamiński.
Jeśli tak, to znaczy, że Platforma zręcznie realizuje scenariusz polityczny. A pałac pokazuje, że jest słaby i bezradny.
***
Platforma w 2005 r. przegrała 2:0, wydawałoby się wygrany mecz. Oddała Kaczyńskim rząd i prezydenturę. Tej brutalnej lekcji udzielonej przez PR-woców PiS ekipa Tuska nie zapomni nigdy. Dziadka z Wermachtu i pustej lodówki jako zapowiedzi rządów Platformy. Dlatego do nowej rozgrywki PO przystąpiła z precyzyjnym planem. Określili cel - jest nim prezydentura dla Tuska w 2010 r. Główny przeciwnik - Lech Kaczyński. I metodę walki: - Publiczność ma zobaczyć prezydenta agresywnego, kłótliwego, małostkowego i obrażalskiego.
Po co? Żeby obarczyć Kaczyńskiego wszystkimi niepowodzeniami rządu i w finale osadzić Donalda Tuska w fotelu prezydenta. Przekaz już teraz jest jasny: "Chcieliśmy pokazać piękną grę, efektowne akcje i gole, ale przecież się nie da, bo Lech Kaczyński podcina, łapie za koszulkę i nie pozwala się rozpędzić".
Ekipa Tuska, która nieźle opanowała polityczny PR, nie przepuszcza żadnej okazji. Zadanie nie jest trudne, bo Kaczyński łatwo daje się prowokować.
Pracownik kancelarii premiera: "Lechowi nie trzeba wmawiać spisków, on sam ich szuka. Po jednym ze spotkań już przy pożegnaniu z kamienną twarzą powiedział do premiera: "Donald, ostatnio do pilotowania mojego samolotu dajecie najmniej doświadczonego pilota w całym pułku, dlaczego?" Byliśmy zdezorientowani. Premier próbował obrócić sprawę w żart i wypalił: "To może chcesz spróbować latać starym JAK-iem, bo jeszcze z niego korzystamy?" Kaczyński się roześmiał: "O, to ja jednak mam większe szanse na przeżycie niż wy"!
Prezydent jest łatwym celem, bo operuje na ogromnym poziomie emocji. Współpracownik Donalda Tuska opisał nam jak wyglądają spotkania premier - prezydent:
Kaczyński potrafi się zmienić w ciągu kilku sekund. Mówi do Donalda z nostalgią "dlaczego nie może być tak jak dawniej, dlaczego nie możemy spotykać się wspólnie z Małgosią (żoną Tuska - red.)?". Po chwili podniesionym głosem atakuje "jak mogłeś odebrać ochronę mojemu bratu!?". Bywa, że w trakcie jednej rozmowy Kaczyński potrafi tytułować Tuska per "Donaldzie", by kilka minut później wydłużyć dystans i mówić oficjalnym "Panie premierze".
Tyle że według współpracowników prezydenta to właśnie Tusk specjalnie podpuszcza głowę państwa i bywa do bólu nielojalny. "Potrafi odbyć przyjacielską rozmowę z Lechem, a potem wychodzi do dziennikarzy i mówi o prezydencie nieprzyjemne rzeczy" - podają.
****
Sztab platformowych PR-owców wykorzystuje bezwzględnie słabe strony prezydenta, podziały w jego otoczeniu, nieudolność pałacowych urzędników. Dobrym przykładem jest akcja Radka Sikorskiego, który ogłosił w Brukseli, że musi przerwać rozmowy i wracać natychmiast do Polski na wezwanie Lecha Kaczyńskiego. Przekaz był jasny: awanturniczy prezydent przerywa wizytę szefa dyplomacji, bo ma fanaberię ,by natychmiast wezwać go na dywanik.
Tyle że prezydent wcale nie wzywał ministra. Wysłał mu tylko sygnał, że się chce z nim zobaczyć przed ważną wizytą na Ukrainie.
"W pałacu nikt nie potrafił zareagować na teatralne zachowanie Sikorskiego. Anna Fotyga wydała jakieś oświadczenie, ale sam nie wiem, co miało z niego wynikać. W mediach chodziła wyłącznie niekorzystna dla nas wersja" - mówi pałacowy urzędnik.
Bywa, że Platforma atakuje absolutnie poniżej pasa. W kwietniu Kaczyński posłał swych emisariuszy do Gruzji. Nie dyskutowano o tym, że zaprzyjaźniony kraj znalazł się na krawędzi wojny, i że o pomoc w dramatycznej rozmowie prosił Kaczyńskiego gruziński prezydent. Za to rząd szybko policzył koszty wyjazdu. Kwotę podawano zanim samolot wystartował z Okęcia.
Stałym motywem jest wytykanie, że głowa państwa lubi podkreślać powagę swojego majestatu za pieniądze podatników. Przykład?
Choćby informacja, że na uroczystości pogrzebowe pilotów, którzy zginęli w wypadku CASY do Świdwina musiała wyruszyć kolumna samochodów prezydenckich, łącznie z karetką i limuzyną pancerną. Mimo że sam Lech Kaczyński poleciał tam samolotem, a limuzyna była mu potrzebna, by przejechać zaledwie kilkaset metrów.
Kaczyński jest pod ciągłym obstrzałem zręcznych PR-owców Tuska. Czasem wygląda to tak, jakby głównym zadaniem kancelarii premiera było obserwowanie pałacu i szukanie okazji do uderzenia.
****
Zastanawiająco długo prezydent i jego otoczenie nie potrafili się odnaleźć w tej grze. Zamiast kontratakować, byli spychani do rozpaczliwej defensywy. Gdzieś w partyjnych bójkach, na zapleczu obozu Kaczyńskich, zniknął skuteczny PR znany z dwóch kampanii 2005 r. Frakcyjne rozgrywki zmieniły się w wyniszczające wojny wewnętrzne.
"To było okładanie się na pręty i sztachety" - wspomina ważny polityk tej formacji.
Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski oskarżali Michała Kamińskiego i Adama Bielana o celowe przegranie wyborów na zlecenie oligarchów, flirty z Platformą i machlojki finansowe przy własnych kampaniach europarlamentarnych.
Kamiński i Bielan kreślili "spisek" zorganizowany przez wrogi tandem: "Ziobro i Kurski chcą zepchnąć PiS i prezydenta w antyeuropejski narożnik, notowania partii spadną do kilkunastu procent. Posłowie, którzy boją się, że w następnym rozdaniu nie wejdą do sejmowej reprezentacji, pójdą do Jarosława Kaczyńskiego i wymuszają na nim rezygnację: "Potrzebna jest zmiana pokoleniowa." "Jaka?". "Niech liderem będzie Ziobro".
Szczytem upadku była historia z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Prezydent kompletnie się pogubił. Nikt już nie wiedział, czy jest za Unią, przeciw niej, czy może nie ma zdania.
Ratyfikacja Lizbony była też zimnym prysznicem dla pałacu. Do Lecha Kaczyńskiego dotarło, że cudem wydostał się spod gilotyny. Właśnie wtedy otoczenie przekonało go, że albo zmieni styl, albo może myśleć o politycznej emeryturze od 2010 r.
****
Autorem planu ratunkowego, który prezydent kupił, jest Michał Kamiński. Jakie są założenia?
* Lech Kaczyński ma pozwolić rządzić ekipie Tuska. Niech pokażą, że nie są co potrafią, a potrafią niewiele. Przecież pół roku rządów Tuska nie przyniosło oszałamiających efektów - trwa kryzys w służbie zdrowia, nauczyciele strajkują, autostrad jak nie było, tak nie ma, a Polacy jakoś masowo nie wracają z zagranicy. Na dodatek widać, że politykom Platformy robota nie pali się w rękach. Ludzie zaczynają to dostrzegać, co dobrze widać w spadających notowaniach ekipy Tuska.
"Nie będzie tak, że między rządem a społeczeństwem stoi zły prezydent. Zagłaszczemy Tuska na śmierć" - opisuje nasz rozmówca z Kancelarii Prezydenta.
* Kaczyński ma nie reagować na faule. Trzeba przyznać, że próbuje to robić.
Przykład? Gdy poseł Palikot kopał go po kostkach, zarzucając alkoholizm i chorobę Alzheimera, Kaczyński nie dał się wyprowadzić z równowagi i obracał wszystko w żart. Na konferencji, gdy nie dosłyszał pytania, wypalił: "Przepraszam, ale nie słyszę, bo jestem ciężko chory". Innym razem, kiedy zapomniał nazwiska profesora, którego zaprosił do Belwederu, rzucił z uśmiechem: "A może Palikot ma rację?"
To były zagrywki w stylu klasowego zawodnika.
* Kaczyński ma w nowy, inny niż do tej pory sposób wyrażać swoje zdanie w najważniejszych dla państwa sprawach. Nie jako samotny gracz, ale jako polityk, który szuka dla swoich pomysłów jak najszerszego poparcia. W planie jest seria dyskusji, z udziałem partyjnych liderów i autorytetów "o dużych" nazwiskach. Efekty tych "okrągłych stołów" mogą być przekuwane na inicjatywy legislacyjne, popierane przez Lecha Kaczyńskiego.
Wyselekcjonowano już kilka tematów do prezydenckich "okrągłych stołów": bezpieczeństwo energetyczne, polityka karna, sprawy zagraniczne czy ochrona praw pracowniczych.
* W planie ważnym elementem jest pokazywanie tego, że Kaczyński ma swoją wizję polityki zagranicznej, odnosi tu sukcesy i jest traktowany jako gracz międzynarodowy. Stąd biorą się coraz częstsze wizyty zagraniczne i spotkania z przywódcami innych państw. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu ostatnich kilkunastu dni polski prezydent był w Izraelu, na Ukrainie i w Gruzji.
* W końcu Kaczyński musi zmienić wizerunek. Ma częściej pokazywać się z żoną, także w sytuacjach nieoficjalnych. Dzięki temu Polacy zobaczą, jak są zgranym małżeństwem. Będzie jeździł po kraju i spotykał się ze zwykłymi ludźmi.
Czy to jest rzeczywiście sposób na wygranie drugiej kadencji? Kamińskiemu można zarzucić, że nie wyszedł poza PR-owski banał: "schodzimy z linii ciosu, śmiejemy się i trzymamy żonę za rękę". Można, ale zawsze lepszy nawet kulawy plan niż gra bez żadnego planu. Problem tkwi gdzie indziej: czy prezydent, który kupił pomysł, będzie go w stanie realizować, pod ciągłym obstrzałem Platformy?
****
Rząd Tuska łapie zadyszkę. Widać, że to dodaje pałacowi skrzydeł, ale nie można wygrać, licząc jedynie na słabość przeciwników.
Kaczyński musi przede wszystkim poukładać swoją ekipę. Nie może być w niej kłótni i podgryzania. Odpowiada za to lider, który powinien krzyknąć na zawodników i przypomnieć, że on tu rządzi. Czy prezydent jest w stanie dokonać jakichś ruchów kadrowych na swoim zapleczu? Na przykład wymienić słabą Annę Fotygę na ambitnego Aleksandra Szczygłę, który nudzi się w Sejmie i pali do powrotu?
Czy powinien polegać na Michale Kamińskim, skoro ten opuszcza go już w przyszłym roku i odchodzi do Parlementu Europejskiego?
Czy może wykorzystać potencjał Biura Bezpieczeństwa Narodowego (90 etatów, dobre pensje dla ekspertów) skoro do tej pory BBN było zupełnie niewidoczne, a jego szef Władysław Stasiak jest mało przebojowy?
I w końcu, czy sam prezydent jest gotowy na nowe otwarcie? Widać, że się stara, ale ciągle ponoszą go nerwy. Na przykład gdy atakuje media: - Czwarta władza jest jednym z olbrzymich problemów polskiej demokracji.
Albo obrażony na Radka Sikorskiego, nie pojawia się w parlamencie podczas debaty o polityce zagranicznej.
Te dwie wiadomości trafiły na czołówki serwisów informacyjnych i były wykorzystywane przeciw Kaczyńskiemu.
Problem może być nawet z ocieplaniem wizerunku, bo Lech Kaczyński niechętnie poddaje się PR-owskim sztuczkom. "Nie chcę być Marcinkiewiczem" - powtarza. Czasami trudno go przekonać nawet do banalnych spraw. Kamiński wymyślił sobie, że Kaczyński dostanie nowy telefon ze wszelkimi możliwymi bajerami. Byłby to doskonały temat dla tabloidów.
Ale minister zderzył się ze ścianą prezydenckiej niechęci, bo Kaczyński lubi swoją starą komórkę i już. Kolejny przykład: Lech Kaczyński w ramach nowego otwarcia miał pojechać na uroczystościach z okazji rocznicy śmierci Henryka Dobrzańskiego "Hubala". Prezydent miał wziąć udział w mszy świętej, obejrzeć rekonstrukcję bitwy, zjeść żołnierską grochówkę. PR-owcy liczyli, że będzie to duże wizerunkowe wydarzenie. Jak wyszło?
Mówi o tym depesza PAP: "W uroczystościach wzięli udział przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, mieszkańcy okolicznych wiosek. Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Michał Kamiński odczytał list od Lecha Kaczyńskiego skierowany do uczestników uroczystości. W liście tym prezydent RP podziękował wszystkim, którzy kultywują pamięć tamtych dni".
***
Walka o prezydenturę 2010 przypomina mecz piłkarski. Porównanie o tyle usprawiedliwione, że obaj przeciwnicy znają się na futbolu. Premier ciągle gra i jest napastnikiem. Prezydent to zapalony kibic, a w dzieciństwie bramkarz. Dziś Tusk atakuje prezydenturę, Kaczyński usiłuje się wybronić, piłki rozgrywają PR-owcy.