Kiedy premier jest premierem, a kiedy "tylko" szefem PO? I czy prezydentowi wypada angażować się w kampanię wyborczą PiS? Ten problem mają sami politycy, nawzajem przerzucając się oskarżeniami.
"Prezydent wziął udział w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości na Podkarpaciu, a nie jest członkiem PiS" - atakuje poseł PO Andrzej Halicki.
Chodzi o wczorajszą wizytę Lecha Kaczyńskiego w dworku Marii Konoponickiej w Żarnowcu koło Krosna, gdzie prezydent czytał dzieckom bajki i wziął udział w festynie. PO wypomina Kaczyńskiemu, że spotkał się tam także ze Stanisławem Zającem, kandydatem PiS w wyborach uzupełniających do Senatu. Razem z żonami zajadali się potrawami z grilla, a ich sielankowe zdjęcia trafiły do prasy.
W ten sposób - według Platformy - prezydent włączył się w jego kampanię wyborczą PiS. PO zarzuca Kaczyńskiemu, że wydał 65 tysięcy złotych z publicznych pieniędzy na wizytę na Podkarpaciu.
Z zarzutami PO nie zgadza się prezydencki minister Michał Kamiński. "Podczas festynu nie zaistniał żaden fakt choćby w najmniejszym stopniu związany z agitacją wyborczą. Po festynie Pan Prezydent udał się z prywatną wizytą do domu Pana Stanisława Zająca. Absurdem jest stwierdzenie, że Prezydent RP wziął w ten sposób udział w agitacji wyborczej" - napisał Kamiński.
W podwójnej roli - jako szef partii i jako premier - wystąpił w weekend na Podkarpaciu także Donald Tusk. W Izdebkach gościł go Maciej Lewicki z PO, także kandydat na senatora.
"Donald Tusk pojechał nie jako premier. Poleciał za pieniądze Platformy Obywatelskiej" - tłumaczy go senator Tomasz Misiak.
A jak wytłumaczyć wizytę Tuska w gimnazjum, w którym razem z ministrem sportu przecinał wstęgę i otwierał nowe boisko? Tam - jak twierdzą jego partyjni koledzy - występował już jako premier.
"Weekend spędził na obowiązkach partyjnych. Potem przeszedł do obowiązków służbowych" - wyjaśnia senator Misiak.