Donald Tusk jest zapalonym piłkarzem amatorem. Kopie od lat - nawet teraz, gdy jest premierem, potrafi rozegrać trzy mecze w tygodniu. W niedzielę grywa w Trójmieście w zespole starych przyjaciół z Wybrzeża. We wtorki i czwartki gra w Warszawie. Jest kapitanem drużyny rządowej, która ściera się z reprezentacją posłów PO.
Obejrzeliśmy, jak gra Tusk. On sam lubi porównywać futbol do drugiej swojej namiętności, czyli polityki. "Liczy się walka i zwycięstwo. Jeśli nie wychodzisz na boisko, by wygrać, to nie zawracaj ludziom głowy. Idź uprawiać jogging" - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Premier rządzi i krzyczy: "Do nogi!"
Jeśli wokół boiska stoją już BOR-owcy gotowi do hasania za piłką po krzakach, to znak, że za chwilę przyjedzie jedyny napastnik drużyny rządowej Donald Tusk. Inni gracze są już rozgrzani, kiedy na parking koło boiska zajeżdża czarne bmw z kogutem na dachu. Ochroniarz otwiera drzwi i z limuzyny wyskakuje Prezes Rady Ministrów w korkach, getrach, spodenkach i czerwonej koszulce reprezentacji Polski.
Pojawienie się jedynego napastnika dodaje wszystkim adrenaliny. Ubrani na biało posłowie PO i rządowi w czerwonych strojach wiedzą, że nie będzie lekko. Dlaczego? Tusk niepodzielnie rządzi na boisku i nie toleruje fuszerek. Na początku spotkania truchta w miejscu, klaszcze w ręce. Po chwili zajmuje swój ulubiony sektor, jakieś 60 - 80 m od własnej bramki. Przez pierwsze minuty jest spokojny, ale nie trwa to długo. Wraz z rozwojem gry budzi się w nim przywódca. Nagle krzyczy: Do nogi! Podania do nogi! i unosi ręce w geście irytacji.
Gra toczy się na przedpolu drużyny rządowej. Tuska to denerwuje. Stoi podparty rękami o biodra i szuka winnego. Winnym jest często Tomasz Arabski, szef Kancelarii Premiera. Minister, lewy obrońca, usiłuje zabłysnąć zgrabnym dryblingiem i wprowadzić piłkę do środka. Ale kiwka nie wychodzi. Tomek - krzyczy premier na całe boisko - Ty nie rozgrywaj!.
Arabski jest jak sparaliżowany i taki zostanie do końca meczu. Od tej pory gra proste piłki i nie ryzykuje. Jednak po kilku minutach ma kolejną wpadkę. Podaje niecelnie i Tusk ustawiony tradycyjnie na spalonym znów podnosi głos: Tomek, tak nie gramy!
Premier nie znosi przegrywać
Opowiada poseł Platformy, który kiedyś regularnie kopał z Tuskiem: Ludzie niechętnie występują w jego drużynie, bo się wydziera i ciągle ma pretensje. Wprowadza nerwową atmosferę.
Bywa, że jest naprawdę nieprzyjemnie. Kiedyś drużyna Tuska, który nie był wtedy jeszcze premierem, przegrywała jedną bramką. A szef Platformy bardzo nie lubi przegrywać. Tuż przed końcem meczu ówczesny poseł Czesław Fiedorowicz miał piłkę na prawym skrzydle. Znakomicie dośrodkował, ale jedyny napastnik nie sięgnął futbolówki. Ta przeleciała dosłownie kilka centymetrów nad jego głową.
"Tusk zaczął tak krzyczeć, że Fiedorowicz miał prawie łzy w oczach" - opowiada polityk PO. Fiedorowicz nie jest już posłem PO. O całej historii mówi dyplomatycznie. "To normalne u strzelających, że zwalają winę na tych, co im podają. Do tego Tusk nie lubi górnych podań. No i kiedy jest na boisku, liczy się dla niego tylko piłka" - tłumaczy.
"A jeśli chodzi o ochrzanianie?"
"Premier jest na boisku impulsywny. Byłem przez niego opieprzany, czasami niesłusznie, ale lubił ze mną grać, bo ja dobrze podaję" - wyjaśnia Fiedorowicz.
Owa impulsywność sprawie, że wielu zawodników woli grać w drużynie sejmowej, gdzie jest o wiele spokojniej. Andrzej Czerwiński (wiceszef klubu PO, w sportowym życiu były zawodnik Sandecji Nowy Sącz, 159 meczów i awans do III ligi) tak oto naświetla sprawę: "Jeśli ktoś czuje, że nie podoła, woli nie grać w drużynie premiera. Ja na przykład najczęściej gram w jego zespole. Na boisku widać naturalne cechy przywódcze Donalda Tuska, ale nie ma mowy, by premier zachowywał się niekulturalnie lub kogoś deprymował".
Premier gra na sępa
Tusk ma pięćdziesiątkę na karku, nieźle się rusza, ale brakuje mu techniki. Głowę trzyma nisko w dole, drobi kroki, nie gra w ogóle lewą nogą, zna jeden zwód na zamach i lubi podwórkowe uderzenie z karola, czyli z czuba. Nie cofa do obrony i gra na sępa, czyli czeka na piłki pod bramką przeciwnika. Dostaje ich sporo najczęściej od Cezarego Kucharskiego, byłego reprezentanta Polski i gwiazdy ekstraklasy, który od niedawna grywa z rządowymi.
"Kucharski jest po to, żeby wystawiać piłki Donaldowi na pustaka, czyli najlepiej tak, żeby napastnik był sam na sam z bramką" - śmieje się poseł PO i legendarny opozycjonista Arkadiusz Rybicki, który z Tuskiem kopie piłkę już od 24 lat. Rybicki też jest zapalonym piłkarzem, ale zachowuje racjonalny dystans: "Jesteśmy takimi amatorami patałachami, którzy lubią pograć w piłkę. Donald zawsze miał ciąg na bramkę. Nie bał się wchodzić między obrońców i był często kopany po kostkach. Teraz, gdy został premierem, kopią go mniej.
"Ale gra na sępa!"
"To chyba komplement dla napastnika" - odparowuje Rybicki.
Tymczasem mecz toczy się w najlepsze. Główną rolę gra oczywiście Cezary Kucharski. Walczy o piłki w środku boiska. Łatwo mija przeciwników i często wychodzi na czystą pozycję. Ale raczej nie uderza, tylko szuka możliwości wyłożenia piłki Tuskowi. Jednak napastnikowi nie idzie.
Dlatego czasem Kucharski musi sam strzelić na bramkę. Jako że jest fachowcem, to trafia do siatki i zaraz robi się 3:0 dla rządowej drużyny. Ale premier i tak może liczyć na komplementy. Spotkanie z małej trybuny obserwuje Jerzy Fedorowicz, poseł Platformy, krakowski reżyser i aktor, a prywatnie kibic. Po akcji Tusk - Kucharski ten drugi strzela bramkę. Fedorowicz nie zostawia wątpliwości, co było najlepsze. "Ładna bramka, Czarek, ale najpiękniejsze było otwierające podanie!" - woła na cały park, w którym rozgrywany jest mecz. Po chwili 61-letni Fedorowicz biegnie w krzaki, bo piłka wyleciała za ogrodzenie. BOR-owcy są jednak szybsi w wyciąganiu futbolówki z chaszczy.
Premier stoi wolny na środku
Tusk lubi grać w drużynie z dobrymi zawodnikami. Dlatego oprócz Kucharskiego i Czerwińskiego w rządowej paczce występuje na przykład Jakub Rutnicki. Młody poseł Platformy nie ma z rządem wiele wspólnego, ale ma za to bramkarską przeszłość m.in. w drużynie Sokoła Pniewy. Ale nawet Kuba musi się mieć na baczności. Chociaż przeciwnikom nie idzie i Rutnicki jest przez większość meczu bezrobotny, i tak nie uniknie zmycia głowy. "Ruchy, Kuba! Ty się dzisiaj przecież nie zmęczyłeś" - słyszy od premiera, gdy zbyt długo ociąga się z wybijaniem piłki.
Rutnicki wie, że jest na cenzurowanym. Chce odrobić i zagrywa wysoką piłkę do jedynego napastnika. Już w locie widać, że podanie nie dojdzie do Tuska.
"Przepraszam!" - krzyczy Rutnicki, uprzedzając burę. Donald Tusk ciągle nie może strzelić gola. Atmosfera robi się więc gęsta.
"Premier stoi wolny na środku" - woła ktoś z drużyny rządowej. Piłka szybuje do Tuska, ale znowu nic. Kilka kroczków w miejscu i strata. Aktywny robi się lewy pomocnik Grzegorz Schetyna. Usiłuje kiwać i dogrywać do napastnika. Organizuje grę na swoim skrzydle. Obrońca wyprowadza piłkę i podaje prostopadle do Schetyny. Żeby nie było wątpliwości, uprzedza podanie okrzykiem: "Szefie!".
Wicepremier ma niezłą prawą nogę, umie nią dobrze podać albo celnie strzelić. Biega, stara się walczyć w obronie. Jego piętą achillesową jest szybkość, a właściwie jej brak. Wszystko nieźle tylko trochę jak na zwolnionym filmie. Po kolejnej akcji Tusk wychodzi z siebie.
"Dlaczego gracie na półmetrze?!" - woła z pasją do swojego wicepremiera. "Dlatego!" - warczy Schetyna i podnosi rękę w konfrontacyjnym geście w stronę premiera.
To najeża Tuska jeszcze bardziej.
"Dlaczego wymuszasz podanie, kiedy masz dwóch zawodników na plecach" - krzyczy do Schetyny.
Premier się nie myli
Wicepremier odpuszcza, ale i tak jest jedynym zawodnikiem, który może się wdawać w takie przepychanki słowne z szefem rządu.
"Prawda jest taka, że między nimi często dochodzi do scysji na boisku, czasami musiałem być nawet rozjemcą" - wspomina Czesław Fiedorowicz.
Na boisku tak jak w polityce obowiązuje hierarchia. Schetyna ma jeszcze jeden rzadki przywilej. W tym meczu jest obok Tuska i Kucharskiego jedynym zawodnikiem, który może swobodnie zapędzać się pod pole karne przeciwników, a nawet uderzyć na bramkę. Inni członkowie rządowej ekipy prawie nie pozwalają sobie na takie harce.
Tę zasadę dobrze obrazuje akcja z końcówki spotkania. Młody zawodnik - ten, który wołał do Schetyny "szefie" - idzie lewym skrzydłem z piłką przy nodze. Schetyna wydaje dyspozycje: "Idziesz sam! Idziesz sam!", więc chłopak idzie. Sytuacja robi się jednak kłopotliwa, bo jest coraz bliżej bramki przeciwników, czyli w miejscu, w którym dotąd nie był. Jest blisko pozycji strzeleckiej, ale nie pozwala sobie na takie szaleństwo i oddaje piłkę szefowi, który momentalnie ją traci.
W końcu szczęście uśmiecha się do jedynego napastnika. Kucharski na prawym skrzydle pięknie wrzuca na drugi słupek. Tusk ma niecały metr do pustej bramki. Nie myli się i robi się 4:0.
Premier wybucha
Chwila szczęścia trwa krótko, bo posłowie Platformy szybko trafiają na 4:1. Tusk stojący 80 m od swojej bramki wybucha: "Nie możesz go wpuszczać na czwarty metr! To jest twoja bramka!"
Robi się nieprzyjemnie. Zapada cisza, nikt nie ma odwagi się odezwać. Premier nie może się pogodzić ze stratą gola. Drepcze pod polem karnym przeciwnika i gawędzi z obrońcami: "Gracie dużo lepiej od nas" - przekonuje.
Ale to chyba nieprawda. Bo za chwilę drużyna rządowa zdobywa kolejną bramkę, znów bez udziału premiera.
Mecz się kończy. Zawodnicy poklepują się po plecach i idą do limuzyn.
Po dwóch dniach znowu ma się odbyć spotkanie. Tym razem jednak nad Warszawą przechodzi burza. Zawodników jest mało i trzeba grać na mniejsze bramki. Są najtwardsi, m.in. były premier Jan Krzysztof Bielecki i Arkadiusz Rybicki, znany gdański opozycjonista, oraz wicepremier Schetyna. Nie ma tylko premiera. Atmosfera jest swobodniejsza, nikt się nie spina i nie krzyczy.
Po kilkunastu minutach przyjeżdża Tomasz Arabski. Widać, że nie jest filarem drużyny rządowej, bo ma przygotowane dwie koszulki. Białą - gdyby przyszło mu grać po stronie Sejmu - i czerwoną, rządową.
Arabski chwacko idzie na lewą obronę sejmowych. Po kilku minutach okazuje się, że będzie miał szczególne zadanie. Na stadion przyjeżdża bmw premiera. W limuzynie siedzi trójmiejski Kaka, czyli Donald Tusk w koszulce genialnego Brazylijczyka z Milanu. Kaka od razu biegnie na pozycję spaloną i zaczyna rządzić drużyną. Arabski próbuje go kryć, ale nie robi tego na serio. Tym razem Tuskowi wychodzą wszystkie zwody i łatwo urywa się obrońcy. Mówiąc szczerze, Arabski broni dziadowsko.
Premier składa samokrytykę
Premier ma więc wiele okazji strzeleckich, ale nie trafia. Jedna z nich jest wyborna. Tusk ma piłkę z prawej strony pola karnego. Jest sam na sam. Strzela z czuba wysoko nad poprzeczką.
Chowa twarz w dłoniach. Krzyczy: "Jezu! Przepraszam!"
Skrucha nie trwa długo. Kaka ma pretensję do kolegów, którzy grają w bocznych sektorach boiska, że nie idą do przodu i nie zamykają akcji. Choć powinien być bardziej powściągliwy, bo w pięć minut stracił kilka razy piłkę, znów poucza z pozycji spalonej:
"Jeden do piłki."
"Andrzej! Za mało widzisz!"
"Po ziemi!"
"Ale wstań" - do leżącego po wślizgu kolegi z drużyny.
"We trzech byliście tam, bez zawodnika!" - do obrońców po udanej akcji przeciwników.
"Nie podnoś piły!"
I do siebie, po kolejnym pudle: "Co ja zrobiłem?!"
Po chwili Tusk, klaszcząc, mobilizuje kolegów do walki: "Naprawdę gramy!".
W końcu premierowi zaczyna wychodzić. Strzela piękną bramkę z woleja. Potem rządowej drużynie udaje się rozegrać szybką akcję. Ktoś podpowiada bramkarzowi, żeby szybko podał do Tuska, który czatuje na połowie przeciwników. Piłka dochodzi i Tusk po raz drugi trafia do siatki. Bramkarz jest wniebowzięty. Woła na cały park: "Dzięki za koncepcję!"
Tusk ma dobry moment w meczu i zasługuje na pochwały.
Andrzej Czerwiński, wiceszef klubu PO: "Jako instruktor sportowy muszę powiedzieć, że premier jest zwrotny, ma przegląd sytuacji, nie traci głowy na polu karnym. Ma talent, gdyby poświęcił się futbolowi, byłby nietuzinkowym piłkarzem!
Nawet opozycja go chwali. "On dobrze gra w piłkę" - mówi Jacek Kurski, który kiedyś często grywał z Tuskiem.
Premier woła: "Andrzeju!"
Mecz układa się doskonale dla rządowych. Schetyna przeprowadza modelową akcję, którą mają z Tuskiem opracowaną do perfekcji. Rybicki: "To ich firmowe zagranie".
Podaje w uliczkę do Tuska, który już czeka na spalonym, i dopełnia formalności. "Moja bramka!" - woła Schetyna, jakby nie chciał podzielić się sukcesem z jedynym napastnikiem.
Emocje gasną, kiedy piłka wypada za ogrodzenie i zawodnicy orientują się, że zza płotu patrzą na nich reporterzy DZIENNIKA. Nagle wszystko staje się uładzone, nikt już nie pokrzykuje, nie ma pretensji. Płowowłosy Kaka momentalnie zmienia styl zarządzania zespołem: "Andrzeju! Dobiegnij do tej piłki, nikt z nas nie uwierzy w to, że jesteś wolniejszy od przeciwnika".