W samym liście ambasadorów w sprawie Parady Równości nie ma nic nowego. Podobne oświadczenia dyplomaci akredytowani w Warszawie wydawali wspólnie od siedmiu lat. W tym roku list również wystosowano, chociaż z powodu obostrzeń związanych z pandemią sama parada się nie odbyła. Pod odezwą podpisali się reprezentanci 43 państw oraz przedstawiciele KE, ONZ, OBWE, Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji oraz Wspólnoty Demokracji (ta ostatnia powstała z inicjatywy Polski i USA); łącznie 50 podpisów.

Reklama

Zawsze jest jedna placówka, która koordynuje zbieranie podpisów – mówi nam oficer prasowy jednej z ambasad od lat zaangażowanych w ten proces. W tym roku kierowała nim Belgia. W zeszłym roku była to ambasada Zjednoczonego Królestwa, a w 2018 r. podpisy zbierała Irlandia. Prym we wspieraniu Parady Równości od lat wiedli ambasadorowie amerykański i brytyjski, którzy brali w nich udział, a na gmachach swoich placówek wywieszali tęczową flagę. To właśnie reprezentant Waszyngtonu w Warszawie Lee A. Feinstein w oficjalnej odezwie w 2012 r. podkreślał, że wielu amerykańskich ambasadorów „w tej części świata” bierze udział w podobnych paradach i wydarzeniach. Tamten list był początkiem.

W tym roku ma on jednak inny kontekst. Poseł Lewicy Maciej Konieczny nawiązuje do słów amerykańskiej ambasador Geor gette Mosbacher, która informując na Twitterze o opublikowaniu go, napisała, że „prawa człowieka to nie ideologia”. To trzeba czytać jako reprymendę płynącą od ambasador Mosbacher wobec rządu Prawa i Sprawiedliwości, który przy każdej okazji szczyci się fantastycznymi kontaktami ze Stanami Zjednoczonymi. To pokazuje, że za ideologiczne wojenki, które rozpętuje prawica, ponosimy realny koszt w naszych relacjach międzynarodowych - mówi. I nie chodzi wyłącznie o kierunek amerykański.

Uchwały o polskich "strefach wolnych od LGBT" odbijają się już szerokim echem. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nazwała je w orędziu „wolnymi od człowieczeństwa” i zapowiedziała unijną inicjatywę, która ma zrównać prawa rodziców w całej Wspólnocie niezależnie od ich płci. W ocenie Koniecznego spór o LGBT może przełożyć się także na inne obszary unijnych polityk. Jesteśmy teraz w kluczowym momencie negocjacji europejskich funduszy na transformację energetyczną, a nasze relacje z partnerami definiuje nie interes Polski, ale absurdalne obsesje prawicy - komentuje.

Reklama

Politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach również zwracają uwagę na fakt, że tego rodzaju listy otwarte pojawiają się regularnie co roku. Choć jednocześnie przyznają, że ambasador Mosbacher swoim tweetem nadała tegorocznemu nowy wymiar. Odpowiedź polskiej dyplomacji jest za miękka. Oczywiście nie trzeba teraz wszystkich 50 ambasadorów wzywać po kolei na dywanik, ale można byłoby rozważyć działanie, w ramach którego poszczególni polscy ambasadorowie również wykazaliby w listach otwartych niedociągnięcia krajów-sygnatariuszy np. w kwestii praw człowieka ‒ wskazuje polityk Zjednoczonej Prawicy.

Z jednej strony słychać głosy, że PiS i sam prezes Kaczyński są już "zmęczeni" tematyką LGBT i jej konsekwencjami. Zwłaszcza że do tej pory prym wiedli w tym ziobryści, których prezes PiS chciał utemperować. Ale z drugiej strony, jak nieoficjalnie ustaliliśmy, szykuje się kontrowersyjna nominacja w zrekonstruowanym rządzie. Jednym z koalicyjnych uzgodnień dotyczących nowego gabinetu Mateusza Morawieckiego jest możliwość wskazania przez ziobrystów i gowinowców po jednym ministrze bez teki w kancelarii premiera. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że minister z nadania Solidarnej Polski miałby się zajmować "prawami obywatelskimi i tożsamością europejską”. Nasi rozmówcy twierdzą, że zamierzenie jest takie, by dawał on odpór „agendzie lewicowej”. ‒ Oczywiście jego moc sprawcza zależeć będzie od instrumentów, jakimi będzie dysponował. A tu wiele zależy od PiS i premiera Morawieckiego ‒ zaznacza nasz rozmówca z obozu rządzącego. Z naszych ustaleń wynika, że do objęcia tego stanowiska szykowany jest obecny szef resortu środowiska Michał Woś.