Naturalną reakcją polskich polityków – tych prorządowych i opozycyjnych – byłoby więc wspólne dążenie do budowy skutecznego mechanizmu obrony przed cyberprzestępcami. Bo dzisiaj przegrał z nimi Michał Dworczyk, ale jutro może to być Donald Tusk. Ale żadnej woli współpracy nie widać. Polskie elity polityczne, jak w wielu innych kwestiach, które powinny być poza bieżącym sporem, także w tej sprawie kompletnie sobie nie ufają. Jeśli pojawia się sytuacja kryzysowa taka jak ta, to natychmiast reakcją obronną po obu stronach politycznej sceny jest podejrzewanie drugiej strony o najgorsze.
Opozycja woli nie wierzyć w rządową wersję, twierdząc, że opowieści o tropach ze Wschodu to próba przykrycia własnej bezradności i beztroski. Z kolei rząd uważa, że politycy opozycji, zamiast wspierać gabinet przeciwko zewnętrznemu wrogowi, cynicznie starają się na tym ugrać polityczne punkty. W efekcie mamy do czynienia z grą o sumie ujemnej, w której tracimy wszyscy, bo nie jesteśmy w stanie wypracować mechanizmów obronnych wobec wrogich działań Rosji czy innych krajów w sieci.
Od ujawnienia ataku hakerskiego na szefa KPRM ministra Michała Dworczyka dużo usłyszeliśmy od rządzących o rosyjskiej agresji i cyberbezpieczeństwie. Nie widać tylko, żeby zrobili coś konkretnego, aby uniknąć podobnych wpadek w przyszłości.
Reklama