DGP: Czy PiS szykuje się do przegranych wyborów?
Norbert Maliszewski: Zdecydowanie nie, choć taką fałszywą narrację stara się narzucić opozycja.
Przesądzanie o wyniku na kilka miesięcy przed wyborami to oczywista manipulacja i próba demobilizacji wyborców. Nasi rywale nie wyciągnęli nauki z porażki Bronisława Komorowskiego w 2015 r.
W 2015 r. wybory prezydenckie faktycznie stały się punktem zwrotnym dla PiS, bo potem partia Jarosława Kaczyńskiego „odbiła” parlament. Ale w tym roku mamy głosowanie jedynie do Sejmu i Senatu.
Reklama
Oczywiście, realia są nieco inne. Jest jednak wiele argumentów potwierdzających, że opozycja przedwcześnie rozstrzyga o wyniku wyborów. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że sondaże nie oddają całej perspektywy – i dlatego powinno się też badać strukturę wyborców. Osoby, którym tradycyjnie najbliżej do PiS, z różnych powodów mogą dziś nie deklarować poparcia dla żadnej partii lub nawet wycofywać się w bierność. Właśnie ta grupa wyborców może nas znowu poprzeć, choć teraz znajdują się oni w tzw. poczekalni – naszym głównym zadaniem jest ich z tej poczekalni wyciągnąć. Z tego powodu nasz potencjał jest znacznie większy, niż pokazują to badania opinii.
Na łamach DGP opublikowaliśmy symulacje („By wziąć władzę, trzeba się dogadać”, wydanie z 26 stycznia 2023 r.), z których wynika, że w różnych konfiguracjach cała opozycja, poza Konfederacją, zyskuje ok. 50 proc. poparcia (wyjątkiem była jedna lista). Na podobny wynik wskazuje też sondażowa średnia. Czyli mamy sytuację, w której opozycja zdecydowanie prowadzi. Jeśli mądrze ułoży plan działania, to powinna wybory wygrać.
Przypomnę tylko, że w 2019 r. opozycja prowadziła przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, a jednak nie wygrała. Samo zsumowanie poparcia o niczym jeszcze nie przesądza. Obecnie mamy podobną sytuację – pewien „bonus sondażowy”, który zwykle zyskują nowe podmioty polityczne, w tym wypadku za zjednoczenie opozycji, jest przeliczany na mandaty. Ale doskonale wiemy, że ten bonus szybko znika. Trzeba przecież jeszcze te wspólne listy ułożyć, nie mówiąc już o wypracowaniu programu. A wszyscy widzimy spory pomiędzy Donaldem Tuskiem a Szymonem Hołownią.
Często pan mówi o tym, by patrzeć na tendencję, a nie na punktowe notowania. I obserwując sondażowe średnie, a więc tendencję, widać zbliżanie się KO do PiS.
Nawet jeśli popatrzymy na średnie, to podczas tej kadencji PiS miał już trzy razy sondażowy dołek i za każdym razem odzyskiwał poparcie. Nie zmieniło tego nawet ponowne pojawienie się w krajowej polityce Donalda Tuska – PiS w tamtym czasie powrócił do poparcia ok. 40 proc. wśród zdecydowanych wyborców.