Rodzi się pytanie, po co było tak spieszyć się z podpisem, skoro dziś - po kilku dniach głośnych dyskusji - prezydent sprawę odkręca? Wygląda na to, że Andrzej Duda nie chciał zwlekać z decyzją i ogłosić ją jeszcze przed planowanym na 4 czerwca marszem opozycji w Warszawie. Mając w pamięci protesty z 2017 roku, w ramach których namawiano go do zawetowania ustaw sądowych, prezydent nie chciał powtórki z tamtej sytuacji.
Nie bez znaczenia jest fakt, że prezydent na każdym kroku podkreśla, że wierzy w samą ideę powołania gremium, które prześwietli wpływy rosyjskie w Polsce. I raczej dalej w to wierzy, tyle że jego postępowanie w tej sprawie robi wrażenie mało poważnego. Zapewne było podyktowane ostrą reakcją opinii publicznej i instytucji zagranicznych (takich jak Departament Stanu USA czy Komisja Europejska) z jednej strony, a także próbą wyciągnięcia PiS z kłopotów wizerunkowych z drugiej. Niewykluczone również, że ustawowa propozycja Pałacu podszyta jest niepewnością co do tego, czy i jak wniosek prezydenta zostanie rozpatrzony przez Trybunał Konstytucyjny.
Drugie pytanie dotyczy tego, jak decyzja Andrzeja Dudy zostanie przyjęta w PiS. Pierwsze reakcje są raczej wyważone. Nasi rozmówcy z tej partii przekonują, że wbrew pozorom, prezydencka nowelizacja to raczej korekty niż zanegowanie pomysłu w całości. Ale równie dobrze może to być robienie dobrej miny do złej gry. W końcu PiS zażarcie bronił ustawy, posługując się retoryką "słychać wycie, znakomicie". Teraz prezydent proponuje znaczne ograniczenie kompetencji nowej komisji (zniesienie tzw. środków zaradczych, zakładających m.in. pozbawienie możliwości sprawowania funkcji publicznych nawet przez 10 lat) i zakaz odsyłania do niej parlamentarzystów. Nie ma wątpliwości, że tego typu korekty skomplikują sytuację PiS, które przecież jest na etapie poszukiwania kandydatów do komisji.
Termin na ich wskazanie mija mniej więcej w połowie czerwca, więc realny staje się scenariusz, w którym skład komisji zostanie skompletowany (przez bojkot opozycji złożony raczej wyłącznie z nominatów PiS), ale sama komisja nie będzie rozpoczynać formalnych prac przynajmniej do czasu wyjaśnienia się losów ustawy prezydenta. Przy czym cały czas musimy mieć na względzie to, że komisja - nawet z wybitymi przez prezydenta zębami - będzie mogła sporo namieszać w kampanii i generalnie życiu publicznym.
W dalszym ciągu miałaby prawo wydawać decyzje, w ramach których będzie jednostronnie wskazywać palcem osoby, które jej zdaniem ulegały rosyjskim wpływom. A kryteria decydowania o tym, kto jest "ruską onucą", a kto nie, od początku były i, niestety, pozostają mętne.
Marsz 4 czerwca
Decyzja prezydenta została wydana tuż przed marszem organizowanym przez Platformę Obywatelską. W manifestacji, która zapewne będzie jedną z największych w czasach rządów PiS, można się spodziewać co najmniej kilkudziesięciu tysięcy osób, a może być ich także ponad 100 tysięcy lub więcej. PO co prawda nie mówi, co jest celem minimum w zakresie frekwencji, jednak ważny polityk tego ugrupowania twierdzi, że jest spora szansa na to, że będzie to największa manifestacja po 1989 roku.
Choć marsz jest inicjatywą PO, a w zasadzie jej lidera, to wezmą w nim udział także sympatycy innych ugrupowań. Od posłów lewicy można usłyszeć, że ich wyborcy sami się organizują i wynajmują np. autobusy, którymi mają przyjechać do Warszawy.
Marsz ma się zacząć o 12.00 na warszawskim Placu na Rozdrożu, skąd traktem królewskim manifestacja przejdzie na Plac Zamkowy, gdzie ma się zakończyć wystąpieniem Donalda Tuska.
PO liczy na istotną polityczną korzyść. Manifestacja od początku była inicjatywą Donalda Tuska, ogłoszoną bez konsultacji czy współpracy z liderami innych ugrupowań opozycyjnych. Intencja jest jasna - to ma być sukces Tuska i PO oraz potwierdzenie dominacji tego ugrupowania po stronie opozycji. Widać to było zresztą po reakcji innych polityków opozycji, duży dystans prezentowali Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz.
Politycy ci mają obawy, że politycznie PO może wzrosnąć kosztem ich ugrupowań. PO na pewno liczy, że manifestacja będzie okazją do odbicia poparcia w sondażach i że dzisiejsza decyzja Andrzeja Dudy nie osłabi tej mobilizacji, a wręcz ją podbije.
Od początku faktycznej kampanii plan PO zakładał, że celem tego ugrupowania jest doścignięcie PiS w sondażach preferencji partyjnych a potem na finiszu kampanii przegonienie go. Trend zbliżania się notowań obu partii było widać do początku tego roku, jednak od momentu, gdy Szymon Hołownia nie zagłosował z resztą opozycji w sprawie nowelizacji ustawy o SN notowania PO spadły do około 25-27 proc. Marsz ma pozwolić jej się odbić i zbliżyć do notowań PiS.
"To nie jest dobry czas dla PiS"
W PiS nastroje są dalekie od entuzjazmu, który towarzyszył działaczom w pierwszych miesiącach tego roku. Teraz jednak, co przyznaje nasz rozmówca z rządu, “to nie jest dobry czas dla PiS”. I nie chodzi już tylko o awanturę wokół samej komisji, lecz kolejne kryzysy wizerunkowe partii rządzącej (afera w NCBiR, kryzys na rynku zbożowym itd.) czy fakt, że kampanijne propozycje, takie jak 800 plus, nie zrobiły aż takiego wrażenia na wyborcach, co widać w sondażach.
Po stronie opozycji mamy sytuację odwrotną - widać, że po minorowych nastrojach z początku roku nie ma już śladu, a PiS sam sporo zrobił, by zmobilizować opozycyjny elektorat. Zresztą sam Donald Tusk jest przekonany o tym, że sytuacja realnie się zmieniła na korzyść opozycji i to niekoniecznie wskutek jej politycznych manewrów.
Ludzie nawet nieznoszący Tuska przyznają, że jakaś granica została przez PiS przekroczona - słyszymy od polityka PO.
Nawet jeśli jest tak jak twierdzą nasi rozmówcy z PO, to nie ma gwarancji, że te bojowe nastroje w opozycji uda się podtrzymać do czasu wyborów. Dotychczasowy przebieg (pre)kampanii wyborczej charakteryzuje się m.in. wyjątkową zmiennością nastrojów. Jeszcze pod koniec zeszłego roku opozycja była tak pewna przegranej PiS, że zaczęła dzielić na papierze resorty pomiędzy ugrupowaniami czy szukać kandydatów na ministrów i ich zastępców.
Pierwszy kwartał tego roku należał zdecydowanie do PiS, gdy okazało się, że jakoś przetrwaliśmy zimę, węgiel był (nawet jeśli drogi), a sondaże notowania PiS były w miarę stabilne. Jak zauważa nasz rozmówca z partii rządzącej, sytuacja w każdej chwili może się znów zmienić.
Jeszcze miesiąc temu Platforma jeździła po oborach i robiła sobie zdjęcia ze świniami. Nikt już dziś o tym nie pamięta, może poza Henrykiem Kowalczykiem, który musiał podać się do dymisji - przekonuje.