Według wiceszefa MSZ te słowa kanclerza należy rozumieć w dość prosty sposób. - W Niemczech mamy nadmiar imigrantów, których nie zaabsorbował niemiecki rynek pracy, którzy nie chcą pracować, którzy stwarzają problem dla niemieckiego społeczeństwa, którzy się nie asymilują, którzy stwarzają problemy - rośnie przestępczość - mówił w piątkowym porannym wywiadzie.
Przypomniał, że rośnie tam poparcie dla antyimigranckiej partii AfD, która według sondaży obecnie jest drugim ugrupowaniem na scenie politycznej Niemiec i wyprzedza wszystkie partie rządzące.
Na tym to ma polegać, że tych wszystkich, którzy nie chcą pracować, nie chcą się asymilować będzie się relokowało do innych krajów - w tym do Polski. Oni mają być tu w obozach, a jeśli ich nie przyjmiemy, to mamy zapłacić 22 tysięcy euro - tłumaczył w radiowej Jedynce.
Co więcej - jeśli oni nawet uciekną z tego obozu do Niemiec, to i tak musimy zapłacić i musimy ich wziąć z powrotem do Polski - dodał.
Według niego to "arcyboleśnie prosty" przykład tego, jak można "bohatersko rozwiązywać problemy, które samemu się stworzyło". Przypomniał, że jeszcze niedawno kanclerz Angela Merkel otworzyła granice Niemiec i całej Unii Europejskiej dla imigrantów.
Dzisiaj po siedmiu, ośmiu latach oni stwarzają gigantyczne problemy społeczne, nie asymilują się, nie stwarzają żadnych korzyści dla niemieckiej gospodarki i powstał pomysł, żeby się ich pozbyć - tworzy się właśnie system przymusowej relokacji w Unii Europejskiej - podkreślił Mularczyk.
Nie miejmy złudzeń - Komisja Europejska dzisiaj realizuje politykę niemiecką. Oczywiście część tej polityki jest wspierana przez kraje południa, które również mają potężne problemy z imigrantami - Grecja, Włochy, Hiszpania, gdzie tysiące imigrantów z całej Afryki, z Azji przypływają na łodziach i stwarzają problemy społeczne - mówił Mularczyk. - Słyszymy dzień po dniu o dramatycznych historiach przestępstw, gwałtów - dodał.
Według niego to proces, który jest "bardzo niebezpieczny i który musimy zatrzymać". - Trzeba powiedzieć jasno, że nie ma zgody naszej formacji na taki model polityki w Unii Europejskiej - ten (...) brak solidarności w tym przypadku - zadeklarował.
Przecież nie trzeba przypominać, że ponad 10 milionów ludzi z Ukrainy przeszło polską granicę. Wielu z tych ludzi korzysta z gościnności naszego państwa. Z tego tytułu ponosimy gigantyczne koszty społeczne, koszty dla naszego PKB liczone w miliardy euro i Unia Europejska w żaden sposób nam tego nie wynagrodziła - argumentował polityk.
Według niego opozycja, która jest przeciwna referendum w sprawie przymusowej relokacji imigrantów, obawia się go, bo wie, że zdecydowana większość naszego społeczeństwa będzie temu mechanizmowi przeciwna. - Wówczas to będzie problem dla każdego kolejnego rządu - ocenił.
Według niego Komisja Europejska obawia się, że polskie referendum pokaże ścieżkę walki z tym mechanizmem relokacji i tam też po odwołaniu się do społeczeństwa - opinii publicznej, również w wielu innych krajach nie będzie zgody na proponowaną relokację imigrantów.
autor: Aleksander Główczewski