Jak poinformowała "Gazeta Wyborcza", posłanka Lewicy Beata Maciejewska została zawieszona w prawach członkini partii i nie będzie kandydować w wyborach. Dodatkowo partia skierowała zawiadomienie do prokuratury po tym, jak były dyrektor biura posłanki ją nagrał. Na nagraniach posłanka Lewicy miała źle wypowiadać się o swoich współpracownikach, mobbingować ich i naruszać ich prawa pracownicze. Miała też negatywnie wypowiadać się o kierownictwie partii i współprzewodniczącym Włodzimierzu Czarzastym.
Informacje potwierdził rzecznik klubu Marek Kacprzak. - Beata Maciejewska nie jest wiceszefową klubu, bo od maja jest zawieszona zarówno w partii, jak i klubie, co oznacza, że nie pełni obecnie żadnych funkcji i nie reprezentuje Lewicy - powiedział. - Jej przyszłość zależy od decyzji i postępowania prokuratury i od tego, kiedy sąd partyjny wyda w jej sprawie wyrok, ale kiedy to będzie, nie mogę przekazać, bo są to działania niezależne - dodał.
"Nagrania wpływają na mój wizerunek i wizerunek Lewicy"
Beata Maciejewska w rozmowie z PAP podkreśliła, że została pomówiona i odrzuca zarzuty o mobbing. - Były dyrektor mojego biura przez wiele miesięcy nagrywał nasze wspólne rozmowy, czyli taką kuchnię polityczną - powiedziała i dodała, że od dwóch lat nie współpracowała z nim, a o nagraniach dowiedziała się na początku roku od kancelarii, która reprezentowała b. pracownika.
Moja pełnomocniczka, która przesłuchała nagrania, przekazała, że nie świadczą one o jakimkolwiek przestępstwie i nie nadają się do sądu, ale wpływają one na mój wizerunek i wizerunek Lewicy, bo jest tam dużo moich takich, a nie innych wypowiedzi, które nie są zbyt dyplomatyczne czy parlamentarne - powiedziała posłanka.
Według Maciejewskiej, jej były współpracownik próbował zainteresować taśmami liderów Lewicy. - Na 20 minutach nagraniach są moje niepochlebne opinie na temat różnych osób czy zjawisk i jest jedno nagranie o tym, czy ja płacę podatki czy ich nie płacę w ramach mojej fundacji, co można przecież szybko sprawdzić - powiedziała. - Problem tych taśm polega na tym, że one są niedobre politycznie, a nie to, czy ja popełniłam jakieś przestępstwo - dodała.
Wytoczyłam sprawę karną mojemu współpracownikowi, bo czuję się pokrzywdzona przestępstwem zniesławienia z art. 212 Kodeksu karnego, a sprawa jest już w sądzie w Warszawie - powiedziała Maciejewska. - Jeśli chodzi o prokuraturę, to jestem do dyspozycji, ale od ponad dwóch miesięcy nikt się ze mną kontaktował. Dotąd też nie rozstrzygnął mojej sprawy sąd partyjny, a powinien to zrobić - zgodnie ze statutem - niezwłocznie - podkreśliła.
W ocenie posłanki, w całej sprawie chodziło o to, aby ją odsunąć. - Uważam, że on nie działał sam, bo skąd człowiek, który zbierał na mieszkanie, przestaje być dyrektorem biura i wyjeżdża do Wielkiej Brytanii zarabiać na budowie, to jak to jest możliwe, żeby opłacał jedną z najdroższych kancelarii prawnych po dwóch latach niewidzenia mnie - dodała.
Grzegorz Bruszewski