Według danych PKW z 99,93 procent komisji wyborczych zwycięstwo w niedzielnych wyborach do Sejmu odniosło Prawo i Sprawiedliwość (PiS), uzyskując 35,4 procent głosów, zaś na drugim miejscu uplasowała się Koalicja Obywatelska (PO) z 30,68 proc. poparcia.

Reklama

Kolejne miejsca zajęli: Koalicja 2050-PSL z 14,41 proc. głosów, Lewica z 8,61 proc. głosów oraz Konfederacja z 7,16 procent głosów. Pozostałe ugrupowania nie przekroczyły progu wyborczego.

Reklama


- Sytuacja w tym momencie nie jest do końca jasna, chociaż badania exit poll i late poll pokazują, że to opozycja wygrała wybory. I w tych okolicznościach najlepszym z możliwych rozwiązań jest formalne zawiązanie koalicji, jak zresztą nam wyborcom zostało obiecane. Tu oczywiście pojawiają się kwestie szczegółów, na przykład jak duża będzie ta przewaga, choć pewnie będzie dosyć spora – mówił w rozmowie z Dziennik.pl, historyk i politolog z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM w Poznaniu - prof. Paweł Stachowiak.


Ekspert zaznaczył, że najważniejsze w tym momencie są oficjalne wyniki, a dopiero później "słynne trzy kroki na drodze do stworzenia rządu". Przypomniał także, że to prezydent podejmuje pierwszy krok, nominując osobę odpowiedzialną za utworzenie nowego rządu. - Jestem niemal przekonany, że prezydent nominuje osobę z grona partii dzisiaj rządzącej, czyli z szeroko rozumianej Zjednoczonej Prawicy. Kto tą osobą będzie, trudno powiedzieć…- powiedział.

Jednakże, jak podkreślił, w przestrzeni publicznej pojawiają się informacje z kręgów Prawa i Sprawiedliwości sugerujące, że obecny premier Mateusz Morawiecki jest jednym z możliwych kandydatów kandydatem. – Jednak ktokolwiek by to nie był, to jest dzisiaj wiadome, że ta osoba nie ma najmniejszych szans, żeby stworzyć rząd, ponieważ Zjednoczona Prawica nie ma żadnych zdolności koalicyjnych – stwierdził nasz rozmówca.

- Nawet gdyby wziąć pod uwagę możliwość współpracy z Konfederacją to i tak nie daje żadnej większości. Albo słyszane dzisiaj zapowiedzi, że PiS będzie chciał się dogadać z PSL-em…To jest zagrywka czysto propagandowa pokazująca, że "my się staramy", "robimy, co możemy, żeby się dogadać". Jednak to jest niemożliwe. To znaczy, gdyby PSL na coś takiego poszedł, to byłoby to bardzo efektowne samobójstwo i koniec istnienia tej partii. Ale tego nie będzie to z całą pewnością – podkreślił politolog.

Ruch po stronie Sejmu


Jak tłumaczył prof. Stachowiak, wówczas będzie musiał zostać podjęty krok drugi.
- Nominat prezydenta nie daje rady stworzyć rządu i wtedy głos należy do Sejmu, który w takiej sytuacji może przedstawić prezydentowi swoją kandydaturę, a ten właściwie ma obowiązek zaproponowaną osobę nominować – zaznaczył.

Ekspert dodał, że w aktualnej sytuacji prezydent prawdopodobnie będzie korzystał „ze wszystkich możliwych środków przedłużania tego okresu”. - Więc być może są przed nami jeszcze dwa miesiące rządów obecnej władzy, która najpewniej wykorzysta ten czas, aby wykonać jakieś kroki, które jeszcze bardziej utrudnią drogę nowej koalicji. I to jest moim zdaniem rzecz nieunikniona – wskazał profesor poznańskiej uczelni.
Nasz rozmówca zwrócił też uwagę, że po raz pierwszy w III RP jesteśmy w sytuacji, że "trzy główne ugrupowania opozycyjne będą tworzyć po wyborach wspólny rząd i koalicję". Zaznaczył jednocześnie, że przy takiej różnorodności programów i ideologii, po stronie obecnej opozycji leży duża odpowiedzialność, również w kwestii jak najszybszego zawarcia koalicji i stworzenia rządu.

- Jeśli przez tyle miesięcy przewidywano możliwość wspólnego rządu trzech ugrupowań opozycyjnych, to myślę, że pewne decyzje są tam już podjęte. I trzeba to zrobić możliwie szybko, możliwie spektakularnie. Bez tego, co się stało kiedyś nieszczęściem PO-PiS-u w 2005 roku, czyli rozmów o ewentualnej koalicji przed kamerami, z ujawnieniem wszystkich możliwych sprzeczności… Tego nam dzisiaj nie potrzeba – wskazał. I dodał: - Potrzeba natomiast tego, co w ostatnich tygodniach kampanii dobrze funkcjonowało, czyli manifestacji wspólnoty, jedności, przy różnicy poglądów, bo każda z partii ma swój elektorat, ale jednak powinna działać w imię dobra wspólnego – podkreślił.

Politolog nie ma wątpliwości jednak, że sytuacja, jak i nowy rząd, nie wyklaruje się szybko.
- Mówiąc kolokwialnie, będziemy się z tym "bujać" jeszcze przez wiele tygodni i jest tu możliwość rzucania wielu kłód pod nogi, głównie ze strony prezydenta – stwierdził.

Naukowiec nie wyklucza również protestów wyborczych. - Z pewnym niepokojem czytałem wypowiedź Antoniego Macierewicza, który bardzo mocno podkreślał sprawę incydentów w związku z kartami referendalnymi. Wskazał, że były komisje, w których pytano, czy ktoś chce wziąć tę kartę. Przedstawił to wręcz jako podstawę do uznania nieprawomocności wyborów. Mam nadzieję, że to nie będzie wykorzystywane, ale może i tak się stać – dodał.

Wybory co chwilę?

Prof. Paweł Stachowiak uważa, że jeśli dojdzie do zawiązania koalicji i jeśli ta koalicja wykaże się wspominaną już odpowiedzialnością, to wcale nie musi być tak, że za kilka miesięcy czekają nas kolejne wybory parlamentarne.

- Jeśli ta koalicja powstanie, to będzie miała całkiem sporą większość w Sejmie. Z przewagę kilkudziesięciu mandatów można rządzić. Oczywiście członkowie takiej koalicji muszą być skłonni do kompromisów i nie dążyć do realizacji swoich programów w 100 proc. w ramach tej koalicji – zaznaczył.
Drugą istotną kwestią okiem eksperta, są wyniki wyborów prezydenckich, które odbędą się w 2025 roku. - Jeśli uda się w nich przeprowadzić kandydata dzisiejszej opozycji, a pewnie niedługo władzy, to nie będzie kohabitacji, czyli nie będzie zjawiska niebezpiecznego dla sprawności rządzenia państwem, kiedy prezydent jest z jednego ugrupowania, a rząd reprezentuje inne. Więc jeśli opozycja będzie umiała przeprowadzić swojego kandydata, to w ogóle nie widzę powodu, żeby miały być wcześniejsze wybory. Gwarancją pewnej stabilności jest to, że opozycja wygrała prawdopodobnie nie minimalnie, a solidnie – wskazał.

Czy opozycja wytrzyma w swoich ustaleniach?


Zdaniem prof. Stachowiaka w związku z różnorodnością programów partii opozycyjnych, istnieją "pewne niebezpieczeństwa" związane z ewentualną niestabilnością zawiązanej koalicji. - Myślę, że tu wiele zależy od Lewicy. Ponieważ wśród tych trzech ugrupowań to właśnie Lewica ma stosunkowo najwięcej polityków, ale i wyborców o bardzo sprecyzowanych poglądach i w pewnych kwestiach np. w sprawie aborcji, jest przywiązana do skrajnie liberalnych rozwiązań, co zapewne jest nie do przyjęcia np. dla Trzeciej Drogi. I teraz pytanie, czy Lewica w sprawie, którą postawiła niezwykle ostro i radykalnie, będzie umiała pójść na jakąś formę kompromisu? Mam jednak nadzieję, że duch kompromisu między tymi ugrupowaniami, zwycięży ponad duchem realizacji za wszelką cenę całości, 100 proc. swojego programu. Zatem jak już mówiłem, uważam, że prawie wszystko zależy od racjonalności, umiarkowania, zgodności, ale zarazem też zdolności do kompromisu- podsumował rozmówca Dziennik.pl.

Rozmawiała Aneta Malinowska