Cezary Tomczyk powiedział w TVN24, że wzrosła liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy. - Mówimy tutaj o dwukrotnym wzroście versus rok ubiegły. Tylko od stycznia mieliśmy do czynienia z 17 tysiącami osób, które chciały nielegalnie pokonać granicę - poinformował.
Jak stwierdził, "jesteśmy w momencie szczytowym". - To jest około 300 prób dziennie nielegalnego przekroczenia granicy, czyli zniszczenia zapory i wejścia na teren Polski. Przy okazji te grupy bardzo często atakują polskich żołnierzy i polskich pograniczników - dodał.
Wiceszef MON powiedział, że "w dużej mierze zmieniła się struktura tych ludzi". - Dwa lata temu to było tak, że (prezydent Białorusi Alaksandr) Łukaszenka otworzył linie komunikacyjne, mówiąc wprost. To znaczy ludzie przybywali do Mińska i rzeczywiście byli kierowani po prostu na granicę i to byli bardzo różni ludzie. Dzisiaj mamy do czynienia z atakiem państwa - Białorusi i Rosji - w taki hybrydowy sposób na Polskę, ale też na Litwę. To zazwyczaj mężczyźni, którzy atakują polskich pograniczników - mówił Tomczyk.
W 90 procentach mają wizy rosyjskie
Jak dodał, "to są ludzie, którzy w 90 procentach mają wizy rosyjskie, i którzy są tam transportowani w sposób zorganizowany, ale nie przez przemytników, bo ci ciągle występują, ale przez państwo". - Są takie przypadki, że te osoby, kiedy nie przedostaną się przez granicę Polski natychmiast są przerzucane na granicę litewsko-białoruską albo nawet na granicę z Finlandią - powiedział Tomczyk.
Przemytnicy pochodzą głównie z Białorusi, Ukrainy i Rosji
Poinformował, że "dzisiaj w areszcie jest 50 przemytników, którzy zostali zatrzymani i aresztowani przez polskie służby". - To są ludzie, którzy umożliwiali ten proceder - stwierdził dodając, że mowa o osobach, które zostały złapane od stycznia. Zaznaczył, że przemytnicy pochodzą głównie z Białorusi, Ukrainy i Rosji, ale dodał, że są także Polacy.
- Na granicy z Białorusią nic nie dzieje się bez wiedzy służb białoruskich. Wcześniej po prostu umożliwiano przemytnikom prowadzenie tych kanałów po to, żeby destabilizować sytuację w Polsce, a dzisiaj mamy raczej do czynienia z sytuacją, że oni są na usługach rosyjskich czy białoruskich służb - wyjaśnił wiceminister obrony narodowej.