Sprawa dotyczy afery, która zyskała już miano stoczniowej. Dotyczy ona rzekomych nieprawidłowości przy przetargu na majątek zakładów w Gdyni i Szczecinie.

Reklama

"Na wyraźne polecenia pana premiera Tuska i z inicjatywy pana ministra Grada przetarg stoczniowy otoczony był osłoną kontrwywiadowczą przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralne Biuro Antykorupcyjne i inne służby odpowiedzialne za pilnowanie ekonomicznych interesów państwa" - podkreślił Paweł Graś. Jego zdaniem, jeśli któraś z tych służb natrafiła na nieprawidlowości, powinna czym prędzej zawiadomić o tym prokuraturę, a nie rozsyłać dokumenty do wszystkich "z szerokiego rozdzielnika".

>>> Czytaj także: Ze stoczni wyprowadzano pieniądze?

"Ten sposób działania i ta zagadkowość świadczy o dwóch możliwościach - albo o skrajnym braku profesjonalizmu w CBA, albo co gorsze - i na razie ciągle nie chcę w to wierzyć - o otwartym wypowiedzeniu przez jedną służbę specjalną wojny państwu polskiemu oraz instytucjom tego państwa w obronie odwoływanego Mariusza Kamińskiego. Mam nadzieję, że to tylko ten pierwszy scenariusz" - zaznaczył.

Reklama

GRAŚ: CZEKAMY NA PRZECIEK W JEDNEJ Z GAZET

Graś skarżył się także na opieszałość CBA względem kancelarii szefa rządu. "Wszystko wskazuje na to, że pan premier otrzymał ten materiał dzień później, niż marszałkowie i pan prezydent" - stwierdził. Dodał też, że nie ma pewności, czy obiwe strony dostały te same materiały. "Myślę, że więcej będzie można powiedzieć w poniedziałek. Obserwując ten <ciąg technologiczny> wszystko wskazuje na to, że w poniedziałek w jednym z dzienników ukażą się materiały, stenogramy" - ironizował. Ocenił, że najprawdopodobniej nie zostały one opublikowane w sobotę, by nie zakłócać uroczystości w Pałacu Prezydenckim dotyczących ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego.

Na pytanie, czy w kręgu podejrzeń jest minister Grad, Graś dodał, że "o żadnych nazwiskach w tej chwili nie można mówić, trzeba poczekać na działania prokuratury w tej sprawie, albo na poniedziałkowe wydanie jednej z gazet".

Reklama

czytaj dalej



STASIAK: POTRZEBNA KOMISJA ŚLEDCZA

Minister w Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiakstwierdził, że nieprawidłowościami przy sprzedaży stoczni należy zająć się bardzo poważnie. "Musi się tym zająć prokuratura, musi się tym zająć Sejm, musi się tym zająć opinia publiczna" - podkreślił. Jego zdaniem, powinna być może powinna powstać komisja śledcza.

"Praktyka pokazuje, że jeśli chodzi o ocenę działań władzy bieżącej, to jednak zwykle komisja śledcza jest narzędziem lepszym niż prokuratura" - powiedział zaznaczając, że niczego w tej sprawie nie chce przesądzać.

PREMIER DONOSI NA CBA, A CBA NA PRZETARG

W piątek szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski złożył do prokuratora generalnego zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w procesie sprzedaży składników majątku stoczni. Jednocześnie Arabski zawiadomił o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szefa CBA, który mimo iż miał dowody pozwalające na wszczęcie postępowania karnego ws. sprzedaży majątku stoczni nie przekazał ich prokuratorowi generalnemu.

Pierwsze ma datę 6 października i informuje o niezgodnych z prawem zachowaniach osób pełniących funkcje publiczne w procesie sprzedaży składników majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie. Drugie z 9 października jest jego uzupełnieniem. Z obu pism wynika, że w toku prowadzonych przez CBA czynności zgromadzono dowody wskazujące na uzasadnione podejrzenie popełnienie przestępstwa przez wskazane w tych materiałach osoby pełniące funkcje publiczne. Sobotnia "Rzeczpospolita" podaje, że w materiałach pojawiają się nazwiska ministra skarbu Aleksandra Grada i zdymisjonowanego wiceministra gospodarki Adama Szejnfelda.

"Rzeczpospolita" twierdzi, że o wszczęcie śledztwa w sprawie stoczni prosił CBA poseł PiS Zbigniew Kozak. Powoływał się przy tym na pismo szefa Związku Zawodowego Stoczniowiec Leszka Świętczaka, który twierdzi, że wiele składników majątkowych Stoczni Gdynia zostało na niejasnych zasadach przekazanych do spółek córek. Świętczak wskazywał na firmy Europlazma i Euro-Guard, które zostały sprzedane za niewielkie pieniądze, ok. kilkuset tysięcy złotych, osobom fizycznym. Tymczasem zobowiązania wobec tych spółek sięgały kilku milionów. Po przejęciu firm stocznia uregulowała zaległe zobowiązania.