Porzuca Unię Polityki Realnej i zapowiada: "Wracam do czynnej polityki". Ale o poparcie wyborców zabiegać nie zamierza. Deklaruje, że liczy się dla niego tylko walka o prawdę. Taki właśnie jest Janusz Korwin-Mikke - polityk, brydżysta, skandalista.

Posłem został tylko raz, zabłysnął już na pierwszym posiedzeniu, gdy wybierano Prezydium Sejmu. "Co do wniosku czcigodnego kolegi, to chciałem jako brydżysta zwrócić uprzejmie uwagę, że najpierw, przed rozdaniem kart, trzeba ustalić, czy piki są starsze od kierów, czy odwrotnie, a nie po ich rozdaniu" - mówił z trybuny sejmowej.

Reklama

Inaczej niż z przydomkiem "czcigodny” do parlamentarzystów nigdy się nie zwracał. A gdy napisał list otwarty do prezydenta Lecha Wałęsy, tytułował go "Ekscelencją”. "Co to był za Sejm!" - wspomina obecny wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra z PiS. Podczas pierwszej kadencji (1991 - 1993) zarejestrowano aż 18 klubów i kół poselskich. "Proszę sobie wyobrazić, jak wyglądały posiedzenia Konwentu Seniorów" - śmieje się Putra. Swoje koło, jedyne w historii parlamentu, miała wówczas także Unia Polityki Realnej. Jego przewodniczącym był Lech Pruchno-Wróblewski. Ale najbarwniejszą postacią oczywiście Korwin-Mikke.

Brydż, bilard i kostka Rubika

Nawiązanie do brydża w pierwszym sejmowym wystąpieniu nie było przypadkowe. Dla wielu Korwin-Mikke to bardziej sportowiec niż polityk. Napisał wiele książek o brydżu, propagował w Polsce legendarne chińskie go, gra w bilard. Kostkę Rubika potrafił ułożyć w minutę, nie patrząc na nią ani przez chwilę. Były marszałek Sejmu Marek Borowski jest jednym z nielicznych polityków, który może szczycić się pokonaniem Korwin-Mikkego zarówno przy stoliku brydżowym, jak i w debacie politycznej.

Reklama

...czytaj dalej



Reklama

"Wygrałem z nim też kiedyś turniej w popularny monopol" - podkreśla były marszałek Sejmu. Ale najwyżej ceni nakłonienie do zmiany zdania Mikkego polityka. "Ważne głosowanie w Sejmie. Wymagana jest większość bezwzględna. Wynik to 201 do 200. Wygrani się cieszą, ale wtedy o głos prosi Korwin-Mikke, który tłumaczy, że bezwzględna większość to 50 proc. plus jeden głos. Skoro więc na sali było 401 posłów, ich połowa to 200,5 głosu, a plus jeden oznacza, że za wnioskiem musi być oddanych przynajmniej 201,5 głosów, a więc 202, a nie 201. Natychmiast poparli go ci, którzy przegrali głosowanie. Wybuchła straszna awantura, bo nigdzie nie zostało zapisane, jak szczegółowo wylicza się większość bezwzględną. Na Konwencie Seniorów spytałem pana Janusza, czy rozwiązanie, które proponował, stosuje się bez względu na liczbę głosujących. Odparł, że tak. Więc spytałem, czy większość bezwzględna i jednomyślność jest tym samym. Odparł, że oczywiście nie. Spytałem w końcu, ile wynosi według jego teorii większość bezwzględna, gdy głosujących jest trzech. Wtedy się złamał. Potem wpisano do regulaminu, że chodzi po prostu o więcej niż połowę głosujących" - wspomina Borowski.

Korwin-Mikke nie lubi się jednak przyznawać do błędów. Ostatni zwrot w poglądach szacuje na rok 1951. Miał wtedy 9 lat. Opowiadał, że wówczas w domu wisiały wielkie portrety Józefa Stalina i Mao Zedonga. Ale w Trybunie Ludu przeczytał, że Josip Broz Tito w Jugosławii zdewaluował dinara, w wyniku czego, jak potem mówił, "zachodni kapitaliści kupowali dziesięć razy taniej towary jugosłowiańskie, a Jugosłowianie musieli płacić dziesięciokrotnie więcej za towary zachodnie”.

Babcia wytłumaczyła mu, co sądzi o Tito, Stalinie i komunistach. "Od tego momentu mój światopogląd się odwrócił" - mówił przed rokiem w wywiadzie dla Newsweeka. Korwin-Mikke został liberałem. Tak jak poglądów nie zmienia też wyglądu. Kiedyś zawsze w kolorowej muszce i ze spiczastą siwą brodą. W kampanii prezydenckiej w 1995 roku wywołał szok, gdy na debatę telewizyjną przyszedł pod krawatem. Kilka lat potem ściął też bródkę.

...czytaj dalej



Karierę polityczną zaczął, mając 20 lat, w Stronnictwie Demokratycznym. Pozostał w nim przez następne dwie dekady. Do dziś twierdzi, że SD było partią prawdziwie liberalną. I dlatego wystąpił z niej w 1982 roku, gdy jej posłowie w Sejmie poparli ustawę o pasożytnictwie. Wcześniej nie przeszkadzało mu poparcie przez nią stanu wojennego czy głosowanie za delegalizacją "Solidarności”. "Poza ZSL i PAX to była jedyna organizacja, w której nie trzeba było kochać PZPR" - pisał półtora roku temu na blogu. Twierdzi, że nie miał pojęcia, iż było sterowane przez "oddelegowanych komunistów i resztki masonerii”.

W tamtych czasach do członków SD należeli m.in. Hanna Suchocka, późniejsza marszałek Senatu z AWS Alicja Grześkowiak czy dzisiejszy ideolog Radia Maryja Jerzy Robert Nowak. W 1981 roku namawiał członków NSZZ "Solidarność” uznających się za liberałów, by wstąpili do SD. "Tam nie obowiązywał staż kandydacki i mielibyśmy legalną opozycyjną partię" - tłumaczy dziś. Komuniści uznali go za kreta chcącego rozbić socjalizm, a opozycjoniści za prowokatora.

To spotkało go zresztą już wcześniej, kiedy 28 sierpnia 1980 roku trafił do strajkującej Stoczni Szczecińskiej. Jarosław Mroczek, wówczas inżynier w stoczni, wspomina: "Z doradcami mieliśmy trochę pecha. Pierwszym, jaki do nas dotarł, był Janusz Korwin-Mikke. Proszę sobie wyobrazić, że do wymęczonych robotników w umorusanych kombinezonach przyjeżdża człowiek w garniturze i mówi im, jak i o co mają strajkować".

W latach 60. dwa razy znalazł się w areszcie za udział w studenckich protestach. Najpierw, gdy wspierano sygnatariuszy tzw. Listu 34 przeciw cenzurze. Potem w 1968 roku przeciw czystkom antysemickim. Do więzienia trafił jednak dopiero w stanie wojennym, gdy na pół roku został internowany w ośrodku na Białołęce. Nie był zbyt lubiany, bo wszystkich namawiał do gry w brydża. Grał tylko na pieniądze, a ponieważ był znakomity w tej grze, zawsze wygrywał. Nie inaczej jest dzisiaj. Były szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki do dziś wspomina partyjkę z Korwin-Mikkem. "Do dziś wspominam z niedowierzaniem, jak błyskawicznie i profesjonalnie się ze mną uporał. Dosłownie wgniótł mnie w podłogę" - wspomina Kownacki, który w gronie znajomych słynie ze znakomitej gry.

...czytaj dalej



Z UPR do Platformy

Po stanie wojennym Korwin-Mikke związał się ze Stefanem Kisielewskim. W wydanym w 1991 roku "Abecadle” Kisiel napisze o nim: "Troszeczkę fantasta, robi wrażenie pomylonego, ale swoje osiąga i realizuje. Drukuje, wydaje, jakieś robi historyjki. Szalenie pracowity”.

Ale w polityce Korwin-Mikkemu nie udało się osiągnąć wiele. Jednym z nielicznych przedsięwzięć, które przeszły do historii, była zaproponowana przez niego uchwała Sejmu o ujawnieniu agentów bezpieki. To jego wniosek złożony 28 maja 1992 roku stał się podstawą działań ówczesnego szefa MSW Antoniego Macierewicza i początkiem końca rządu Jana Olszewskiego. Kariery robili za to ci, którzy dawali się ponieść jego entuzjazmowi. Na początku lat 90. najbliższym współpracownikiem lidera UPR został Jacek Dębski, późniejszy minister sportu. Nazywany był nawet "adiutantem Korwina”.

"Dziś działalność Korwin-Mikkego oceniam krytycznie, ale to na swój sposób facet genialny. Wiele się wtedy nauczyłem i politycznie dojrzałem. Zrozumiałem, że nie jest w stanie skanalizować swoich emocji, że lepiej się czuje jako felietonista, enfant terrible, niż polityk, i że nigdy nie stworzy większego ruchu politycznego. Zdałem sobie sprawę, że jeśli chce się w polityce coś zrobić, to nie w Unii Polityki Realnej, bo ich polityka jest nierealna" - mówił Dębski, gdy z ramienia AWS został ministrem.

Do fascynacji Korwinem na początku lat 90. nie przyznaje się dzisiaj rzecznik rządu Paweł Graś. Swoją oficjalną biografię polityczną zaczyna od Ruchu Stu. Do Unii Polityki Realnej zapisał się jednak ze swoim przyjacielem Piotrem Hernigiem, dziś szefem jego biura poselskiego. Hernig opowiadał, że Korwin-Mikke potrafił uwieść swoim programem, ale obaj opuścili UPR w 1994 roku, gdy uznali, że zanadto się radykalizuje.

...czytaj dalej



Wielu innych polityków Platformy, którzy dziś mają po 35 - 40 lat, przyznaje, że Korwin-Mikke ich fascynował. Ale gdy dojrzeli, zauważyli, że więcej dla wolności gospodarki zrobił Leszek Balcerowicz niż twórca UPR. Co takiego przyciągało ich do Korwin-Mikkego? Uważał, że należy zlikwidować przymusowy pobór do wojska, tłumaczył, że tak jak nikt nikogo nie zmusza, by szedł do piekarni i został piekarzem, tak powinno być i z żołnierską służbą zasadniczą. Od początku był bardzo wolnorynkowy. To się podobało tym, którzy zaczynali do wszystkiego dochodzić własnymi siłami i nie chcieli, by państwo im w tym przeszkadzało, czy to regulacjami prawnymi, czy podatkami. Miał proste odpowiedzi.

Dla niego białe było białe, czarne - czarne. "A czerwone wredne" - zwykł mawiać, co porywało antykomunistyczną młodzież. W czasie swojego pobytu w Sejmie nie zmienił się. "Muszę stwierdzić, skoro żyjemy w demokracji, to powiem to demokratycznie, że rząd po prostu rżnie głupa" - mówił podczas jednej z debat w 1992 roku do ministra finansów Jerzego Osiatyńskiego. Głosił, że polityka nie jest sztuką kompromisu, a jego unikania. "Gdyby Chrystus poszedł na kompromis, nie byłoby chrześcijaństwa" - powiedział kiedyś.

Partyjne perturbacje

Korwin-Mikke wiele razy deklarował odejście z polityki. Poprzedni powrót odnotował w 2006 roku, gdy zdecydował się kandydować na prezydenta Warszawy. "Chciałem wycofać się z polityki. Sądziłem, że jako niezależny ekspert będę szanowany i słuchany. Ale skoro nikt mnie nie słucha i nie pyta o zdanie, postanowiłem wrócić" - tłumaczył ten zwrot. W 2007 roku jego UPR weszła w egzotyczny sojusz z Ligą Polskich Rodzin. Korwin-Mikke zasłynął występem podczas prawyborów we Wrześni, gdy niepełnosprawnej dziewczynce powiedział, że gdyby była jego dzieckiem, nigdy nie puściłby jej do szkoły ze zdrowymi dziećmi.

...czytaj dalej



Nie były to pierwsze kontrowersje z nim związane. Wciąż trwa jego proces za nazwanie w 2005 roku sędziów Sądu Najwyższego "skur...”. To był wyraz jego protestu przeciwko uchylaniu wyroków orzekających, że Marian Jurczyk był agentem SB. Gdy w 2001 roku kandydował do Senatu z Wrocławia, z bloku wspieranego m.in. przez PO i Unię Wolności, chwalił politykę podatkową Adolfa Hitlera na tych terenach. "On wyzyskiwał Polaków mniej niż obecna władza" - mówił. Dlatego tak wielkie było zdziwienie, gdy pojawił się w Pałacu Prezydenckim, gdy w styczniu nominację na ministra sprawiedliwości odbierał Andrzej Czuma. Razem walczyli o wprowadzenie powszechnego dostępu do broni.

Jego partyjne perturbacje były typowe dla prawicowych liderów lat 90. Tworzył nowe partie, odchodził z nich, nie potrafił godzić się z porażkami w wewnętrznych wyborach. Gdy w grudniu 1995 roku przegrał walkę o fotel prezesa UPR z Mariuszem Dzierżawskim, zabarykadował się w gabinecie i przez ponad dwie doby nie wychodził nawet do toalety. Nic nie jadł do czasu, aż Naczelny Sąd UPR uznał, że to on jest prawowitym prezesem. Teraz też przegrał i dlatego odchodzi do założonej już dawno Platformy Janusza Korwin-Mikkego. Złośliwi śmieją się, że w wyborach ma pewny 1 proc. poparcia. Ale Korwin-Mikke nie zważa na wyborców. - Gdyby wybory miały coś zmienić, to dawno zostałyby zakazane - mawia. I twierdzi, że głupców jest więcej niż mądrych, dlatego wybierają innych, nie jego.