20 czerwca nie staniemy przed wyborem dwóch wizji Polski. Nie będziemy głosować za krajem otwartym na Europę lub eurosceptycznym, liberalnym lub konserwatywnym, wolnorynkowym lub etatystycznym. Wybór zależał będzie nie od programów, a emocji. Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński zrobili bowiem wszystko, by zatrzeć między sobą różnice merytoryczne.

Reklama

- Tak naprawdę mamy do czynienia z wyborem kontekstów. To one głównie odróżniają dwóch głównych kandydatów - mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog z SWPS. - Kontekstem Komorowskiego jest Donald Tusk i na nim kandydat PO zyskuje. Kontekstem Kaczyńskiego jest wspomnienie okresu, kiedy był premierem. On na nim traci - dodaje.

Ale prof. Rychard podkreśla, że sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo oba konteksty są odległe. Głosowanie na Komorowskiego nie jest tożsame z głosowaniem na Tuska, a wspomnienie rządów Kaczyńskiego zatarło się w pamięci obywateli. - Gdybyśmy wyjęli obu polityków z tych kontekstów, to Bronisław Komorowski wcale nie musiałby cieszyć się tak dużą sympatią wyborców - przyznaje socjolog.

Najważniejsza przeszłość

Ale od przeszłości nie da się uciec. - Żaden z kandydatów nie powiedział, jak jego zdaniem powinna wyglądać Polska za dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat. Obaj żyją przeszłością - mówi Wisław Gałązka, ekspert od wizerunku politycznego.

Reklama

A dokonania ostatnich lat dodatkowo zaciemniają obraz, który tak ostro chciał narysować w ostatni weekend Donald Tusk, mówiąc, iż wybór Kaczyńskiego będzie oznaczał piekło.

Za pięć dni obywatele staną przed innym wyborem niż w 2007 r. Wtedy Platformie udało się stworzyć przekonanie, że naprzeciwko siebie stają dwa bloki. PO miała być utożsamieniem otwartości na Europę i świat, modernizacji państwa, wolności obywateli i liberalnych reform. PiS miało być ucieleśnieniem zaściankowości, nieufności wobec Europy, etatystycznego państwa i wstrzymywania wolnorynkowych przemian.

Reklama

Obie ekipy mają za sobą po dwa lata rządów. - I okazuje się, że ani PiS nie był taki konserwatywny, ani PO taka liberalna - uśmiecha się prof. Rychard.

Prywatyzacja nie

Gdy w 2007 r. PO dochodziła do władzy, zapowiadała przyspieszenie prywatyzacji, którą zatrzymało PiS. Miało to być elementem modernizacji, restrukturyzacji i odpolitycznienia polskiej gospodarki. Zanim jeszcze nadszedł kryzys finansowy, Platforma nie tylko nie przygotowała planu wielkiej prywatyzacji, za to do państwowych spółek wprowadziła zastępy swoich ludzi. Odtrąbienie sukcesu sprzedaży akcji PZU nie pozbawiło państwa wpływu na tę spółkę. W rzeczywistości więc dokonania obu ugrupowań są w tej dziedzinie podobne. Dziś Bronisław Komorowski mówi - podobnie jak Jarosław Kaczyński - że prywatyzować trzeba ostrożnie, a państwo musi kontrolować niektóre dziedziny gospodarki.

Wyjść z Afganistanu

W 2007 r. PO zyskała poparcie, zapowiadając wycofanie wojsk z Iraku. Takie postulaty PiS nazywało wówczas tchórzostwem. Gdy teraz Donald Tusk i Bronisław Komorowski zapowiadają, że należy opracować plan wycofania naszych żołnierzy z Afganistanu, Jarosław Kaczyński nie mówi już o nieodpowiedzialności i rejteradzie. Przyznaje, że perspektywa obecności polskich żołnierzy w tym kraju powinna zostać jasno określona razem z sojusznikami z NATO.

- Czas jest taki, że obywatele cenią sobie spokój. Ani jeden, ani drugi nie będzie więc dążył do zwarcia - mówi prof. Rychard.

Rozmycie poglądów obu kandydatów widać także w przypadku zapowiadanych planów ułatwień dla przedsiębiorców. Obaj kandydaci, mimo deklaracji przynależności do przeciwstawnych obozów polityczno-światopoglądowych, mówią jednym głosem. Deklaratywnie liberalny Komorowski przyznaje, że najważniejsze to nie przeszkadzać, a deklaratywnie solidarystyczny Kaczyński chce przywrócenia ultrawolnorynkowej ustawy o działalności gospodarczej z 1988 r.

In vitro też nie dzieli

Głównych kandydatów na prezydenta nie dzieli także kontrowersyjna w Polsce kwestia zapłodnienia in vitro. Komorowski, który w prawyborach popełnił gafę, mówiąc, że prawo do tej metody powinny mieć tylko małżeństwa dające gwarancję dobrego wychowania dzieci, drugi raz tego błędu nie popełni. Teraz mówi, że szanuje wartości chrześcijańskie w tym zakresie, ale nie będzie in vitro zatrzymywał. Z kolei Kaczyński, który dopuścił, by jego klub zgłosił projekt ustawy zakazujący in vitro, teraz przyznaje, iż problem zapaści demograficznej jest w Polsce kluczowy.

- W sytuacji, gdy poglądy obu kandydatów tak się do siebie zbliżyły, decydujące o wyborze będą symbolika i estetyka - przyznaje prof. Rychard.

Sztabowcy obu kandydatów doskonale wiedzą, że nie trzeba przekonywać twardych elektoratów obu partii. Walka toczy się o 1,3 mln niezdecydowanych. A oni nie chcą słyszeć niczego kontrowersyjnego.