Grzegorz Napieralski staje przed życiowym wyzwaniem. Ma szansę na zbudowanie nowoczesnej socjaldemokracji, która nie będzie miała piętna postkomunizmu. Aby to jednak osiągnąć, będzie musiał przełamać opór lokalnych baronów i otworzyć partię na nowe środowiska.

Reklama

Lewica ma swój potencjał. Wyborcy mają już dość polityków kreujących konflikty tylko po to, by móc o nich dyskutować – mówi Bartosz Arłukowicz, poseł Lewicy. Uważa, że Polacy nie chcą już słuchać, kto był lepszym patriotą trzydzieści lat temu, a chcą usłyszeć, jaki będzie ich kraj za dziesięć czy dwadzieścia lat.

Ale wzrost znaczenia Napieralskiego to na razie kredyt. Jego wynik jest tylko o pół punktu procentowego lepszy niż wynik koalicji Lewica i Demokraci (LiD) w ostatnich wyborach parlamentarnych. Sukcesem przewodniczącego Sojuszu jest oczywiście przełamanie niekorzystnych dla jego ugrupowania tendencji. Jednak, aby rzeczywiście myśleć o uzyskaniu 20 proc. poparcia w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, musi teraz rozszerzyć zaplecze polityczne. W planie są już spotkania na uczelniach, rozmowy z robotnikami czy pielęgniarkami. To jednak nie wystarczy. Jeśli SLD chce wejść do pierwszej ligi, musi wpuścić na listy liderów różnych środowisk. Hamulcem przed współpracą z Sojuszem, dla wielu są jednak ciągle komunistyczne korzenie tego ugrupowania. W dodatku sprzeciwiać się temu otwarciu będą z pewnością lokalni baroni. – Dla nich sprawa jest prosta. Jeśli udało nam się bez niczyjej pomocy uzyskać tak dobry wynik jak w niedzielę, to dlaczego nie mielibyśmy dalej działać sami – mówi jeden z posłów SLD.

W pozbyciu się postkomunistycznego piętna Napieralskiemu pomagają PO i PiS. Po lustracji i dezubekizacji lider SLD nie musi już bronić dostępności do teczek i esbeckich emerytur. Może natomiast spokojnie uciekać do przodu i skupić się na mówieniu o przyszłości, równości szans, pomocy najbiedniejszym czy wolności obyczajowej. PO i PiS niechętnie będą już wyciągać przeszłość lewicy, bo potrzebują ugrupowania nowoczesnego. Jedni i drudzy dziś potrzebują wyborców lewicy, a jutro mogą potrzebować tego ugrupowania jako koalicjanta.

Reklama

Ale polityczny awans Sojuszu wywraca scenę polityczną. O lewicy nie będzie już można myśleć jako o ewentualnej przystawce, ale jako o rzeczywistym rywalu, który ma poważne ambicje. Jeśli SLD zacznie zyskiwać popularność, ktoś będzie musiał zacząć je tracić. Pierwsza w kolejności jest oczywiście najsilniejsza dziś Platforma. To ona posiada jasno określone lewe skrzydło, którego w sferze obyczajowej poglądy są w dużej mierze zbieżne z programem SLD.

Pewnie nie może czuć się jednak także PiS. Sojusz głośno mówi przecież o polityce prorodzinnej, która do tej pory była znakiem rozpoznawczym partii Kaczyńskiego. Na dodatek Napieralski podczas tej kampanii udowodnił, że jest wyjątkowo pracowity i zdeterminowany do osiągnięcia sukcesu. – Dzisiejszy sukces jest efektem ciężkiej harówki, w czasie której Grzegorz Napieralski wstawał o 4,30, rozmawiał z tysiącami ludzi, ściskał dziesiątki tysięcy dłoni – opowiada Marek Wikiński, szef jego sztabu. Jeśli będzie tak ciężko pracować do wyborów parlamentarnych, z pewnością zmieni układ sił.