Chiny obiecały wysłać na mundial tysiąc obywateli, którzy mają występować w roli koreańskich cheerleaderek. Tajemnicza reprezentacja nazywana imieniem mitycznego rumaka Chollima zaczęła wczoraj mundial od meczu z Brazylią.
Jak nie poluzować reżimu, a jednocześnie zapewnić piłkarzom w dalekiej RPA krzepiący doping? Tu trzeba myśli wielkiego Kim Dzong Ila. Ukochany przywódca Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej zwrócił się o pomoc do bratnich Chin, które na gruncie ideologicznym "są mu tak bliskie jak język i zęby".
Każdy krok na murawie w RPA to sprawa wagi państwowej. Koreański bramkarz Ri Myong-Gu opisywał swą misję jako "obrona wrót do ojczyzny". On i jego koledzy mają jeden cel - przynieść szczęście wodzowi. Pod tym względem nic się nie zmieniło od 44 lat.
W 1966 roku Korea Północna zadebiutowała na mundialu i wyeliminowała Włochy. Tak musiało być, skoro Kim Ir Sen polecił im "jako reprezentantom regionu azjatyckiego wygrać jeden lub dwa mecze".
Filigranowi piłkarze stali się ulubieńcami gospodarzy. Mieszkańcy Middlesbrough, gdzie rozgrywano mecze grupowe, pokochali ich od pierwszego, przegranego z rosyjskimi osiłkami 0:3. Tysiące wybrały się do Liverpoolu na ćwierćfinał z Portugalią. Koreańczycy prowadzili 3:0, ale wkroczył Eusebio. Portugalczycy wygrali 5:3, a po Koreańczykach słuch zaginął. Fani z Middlesbrough znów usłyszeli o bohaterskich piłkarzach w 2002 roku, kiedy Nick Bonner nakręcił dokument „Game of their Lives”.
Chińskie cheerleaderki raczej nie dadzą im tyle uczucia. Na szczęście Chollima nie są zdani tylko na nie. Zawsze mogą liczyć na Simona Cockerella, który razem z Bonnerem prowadzi towarzystwo kibiców Korei Północnej.
"Na meczu w Riyadzie, który dał im awans do mistrzostw, byłem jedynym fanem Korei otoczonym przez 65 tysięcy kibiców Arabii Saudyjskiej" - mówił mieszkający w Pekinie Anglik.