W środę wieczorem polskiego czasu Obama przygotowywał się wraz z sekretarzem zasobów wewnętrznych USA Kenem Salazarem do ogłoszenia swojej propozycji. Chodzi o umożliwienie poszukiwań i wydobycia surowców na gigantycznej powierzchni, przekraczającej 67,5 mln hektarów, wód przybrzeżnych. Jak oceniają eksperci, projekt Białego Domu ma też m.in. zaspokoić żądania branży wydobywczej i zmniejszyć uzależnienie Stanów Zjednoczonych od importu surowców z zagranicy, w tym z państw niestabilnych lub niechętnie nastawionych do Waszyngtonu, jak Nigeria, Arabia Saudyjska czy Wenezuela.

Reklama

Zdaniem amerykańskich mediów poza tym Biały Dom liczy też na zyski z leasingu nowych pól naftowych, przyszłe zyski podatkowe i - co nie mniej ważne - na zyskanie w zamian poparcia przemysłowców i wspierającej ich Partii Republikańskiej dla zmian w prawie regulującym politykę energetyczną i klimatyczną USA. W tym samym celu administracja Obamy zrezygnowała również w wielu rozwiązań, jakie miały objąć spalanie węgla i wykorzystanie energii nuklearnej - znalazły się one w początkowej wersji projektu.

Tymczasem jednak propozycja wierceń u wybrzeży Ameryki przysporzyła Obamie więcej wrogów niż przyjaciół. Choć Biały Dom wyłączył ze swojej propozycji m.in. Zatokę Bristolską - która stała się rybackim zagłębiem Ameryki, schronieniem dla wielorybów i najważniejszym zmartwieniem ekologów - obrońcy środowiska naturalnego krzywym okiem patrzą na plany prezydenta. Propozycja wierceń może nie spodobać się przynajmniej niektórym z gubernatorów oraz senatorów ze stanów położonych na wybrzeżu. Jak dotąd tylko Wirginia z radością przywitała inicjatywę prezydenta. Pentagon z kolei może domagać się ograniczenia wierceń w niektórych miejscach na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie znajdują się duże bazy marynarki wojennej i lotnictwa.

"Zielone światło dla wierceń na amerykańskich wodach przybrzeżnych to w dużej mierze decyzja symboliczna. Tak naprawdę wiele zależy od tego, czy władze danego stanu chcą u siebie rozwijać przemysł naftowy, czy nie" - podkreśla w rozmowie z nami Pietro S. Nivola, ekspert od polityki energetycznej USA z waszyngtońskiej Brookings Institution. Jego zdaniem nafciarze musieliby jednak znaleźć olbrzymie zasoby surowców, żeby rzeczywiście przyczyniło się to do redukcji uzależnienia od zagranicznych surowców.

Reklama

Nie jest to jednak wykluczone. Tylko zasoby ropy we wschodniej części Zatoki Meksykańskiej szacuje się na 3,5 mld baryłek. Entuzjastycznie przyjmujący decyzję Obamy stan Wirginia ma szansę rozpocząć prace na złożach szacowanych na 130 mln baryłek ropy. Na całym atlantyckim wybrzeżu jej zasoby mogą sięgać 4 mld baryłek. Ponad dwa razy tyle surowca jest rozsiane wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Z kolei Alaska już dziś 80 proc. dochodów czerpie z eksploatacji ropy – tyle że od czasu szczytu wydobycia w 1978 r. co roku wypompowuje się jej coraz mniej. Za to amerykańskie służby geologiczne szacują, że pod północnym wybrzeżami Alaski mogą znajdować się zasoby gazu naturalnego sięgające nawet 2420 km sześc.