Wskutek środowego trzęsienia rannych zostało ponad 9100 ludzi z czego 970 ciężko. Zimno, silny wiatr, częste wstrząsy wtórne i choroba wysokościowa utrudniają akcję ratowniczą.
Najciężej ranni przewożeni są do szpitala w Xining, oddalonej o 800 km stolicy prowincji, lub w Chengdu, stolicy Syczuanu.
W mieście Jiegu zniszczonych zostało ponad 85 proc. budynków.
"To wygląda jak strefa wojenna. Całkowity bałagan. W nocy ludzie płakali i krzyczeli - relacjonuje właściciel miejscowego hotelu. - Niektórzy z nich mają połamane nogi, czy ręce a mogą dostać tylko zastrzyki przeciwbólowe".
Według chińskiego Czerwonego Krzyża zniszczonych zostało 70 proc. szkół. Wśród zabitych jest 56 uczniów a 40 innych jest wciąż pod gruzami.
W odległe rejony dotknięte katastrofą docierają transporty z żywnością, wodą pitną i sprzętem medycznym. Zniszczona droga dojazdowa do najbliższego lotniska jest naprawiana. W rejonie Yushu rozmieszczono też dodatkowy personel medyczny, jednak ma on za mało lekarstw i sprzętu medycznego.
Wielu ludzi pozbawionych dachu na głową musiało spędzić noc pod gołym niebem przy temperaturach spadających do zera.
Epicentrum trzęsienia, którego siłę ocenia się na 7,1 w skali Richtera, znajdowało się w górach oddzielających prowincję Qinghai od Tybetańskiego Okręgu Autonomicznego.