28 stycznia 1986 r. Prom kosmiczny Challenger stoi na wyrzutni przez całą noc. Niska temperatura zamraża kilka uszczelek w jednej z rakiet nośnych. NASA robi wszystko, by misja się odbyła. Przecież przekładano ją dwa razy. Załoga jest już w kabinie, wszystko gotowe do startu. Awaria - zamarznięta guma pęka. Silniki rakiety się przekrzywiają. Strumień ognia trafia w zbiornik z wodorem. Ten wybucha. Eksplozja niszczy oba skrzydła wahadłowca. Jednak Challenger wciąż leci. Przeciążenia rozrywają jego kadłub na kilka części. Astronauci nadal żyją. Ich rozpędzony do ponad 300 km/h kokpit uderza o wodę. Siła uderzenia jest tak duża, że załoga ginie na miejscu. Program lotów zostaje wstrzymany na trzy lata.

W 2003 r. pierwszy wybudowany prom, Columbia, rusza w swoją kolejną misję. Nikt nie zauważa, że przy starcie z olbrzymiego zbiornika paliwa odpadł malutki kawałek pianki izolacyjnej. Gdy tylko zderzył się z promem, wyrwał mu kawałek osłony termicznej. Po 16 dniach Columbia wraca na Ziemię. Prom wchodzi w atmosferę. Rozgrzewa się do 1100 stopni. Powietrze dookoła niego zamienia się w plazmę, która wytapia coraz większą dziurę w miejscu uszkodzenia. Po kilku sekundach prom rozrywa się na kawałki. Siedmioosobowa załoga ginie na miejscu.

Przerwa w misjach trwa dwa lata. W 2005 r. do startu szykuje się kolejny wahadłowiec, Discovery. Znowu pianka uderza w wahadłowiec. Tym razem NASA była przygotowana. Załoga wzięła zapasowe płytki i w kosmosie naprawiła prom. Wszyscy szczęśliwie wrócili na Ziemię. Teraz przed Discovery kolejny lot.