Sunnici i szyici zawsze rywalizowali, ale nigdy nie walczyli ze sobą tak zażarcie. Do czasu ataku na złoty meczet w Samarze, duchowi przywódcy szyitów powstrzymywali wiernych przed agresją, namawiali do spokoju. Ale od tego dnia zrobili coś wprost przeciwnego. "Ja wam mówię: zabijajcie. Ja biorę za to odpowiedzialność" - krzyczał do tłumów Hazim Al-Araji, jeden z głównych przywódców duchowych szyitów.

Następnego dnia po zamachu wściekli szyici zabili 140 sunnitów. Przez ponad tydzień atakowali szkoły i meczety. To rozjuszyło sunnitów. I rozkręciła się karuzela niekończących się odwetów. Grupy nawzajem porywają, torturują, a wreszcie strzelają albo obcinają głowy swoim przeciwnikom. Zmasakrowane ciała, które nad ranem leżą na ulicach Bagdadu, mają zwykle związane albo skute kajdankami ręce. Władze codziennie znajdują kilkadziesiąt ofiar tej bratobójczej walki. W 2006 roku zginęło w Iraku prawie 35 tysięcy cywili, głównie w walkach między tymi dwoma grupami muzułmanów.

Ostatnio sunnici rozzuchwalili się na tyle, że Ansar Al-Sunnah, grupa ich bojowników powiązana z Al-Kaidą, publikuje w internecie filmy z egzekucjami na szyitach. Z zimną krwią, z karabinów maszynowych, strzałami w tył głowy zabijają Irakijczyków, ciągle wykrzykując: "Bóg jest wielki!".

Największą winę za to, co się dzieje w Iraku, ponosi Abu Musab al-Zarkawi - ekstremista sunnicki, lider Al-Kaidy w Iraku, który od dawna planował rozkręcić machinę śmierci. I to on stał za zamachem na meczet w Samarze. Bo, jak twierdził, szyici to największe zło na świecie. W lipcu został zabity przez koalicjantów.