Wiadomo, że część uczestników rokowań to dawni działacze zdelegalizownej obecnie partii Baas będącej do 2003 roku ostoją reżimu Saddama Husajna. "Sądzę, że nie ma innego sposobu, jak tylko rozmawiać ze wszystkimi (...) z wyjątkiem Al-Kaidy, która i tak nie ma zamiaru z kimkolwiek prowadzić negocjacji" - podkreślił wiceprezydent Iraku, sunnita Tarik al-Haszimi.



Nie bez znaczenia jest to, że przełomowa deklaracja padła właśnie z ust sunnity. Jak wynika z sondażu opublikowanego niedawno przez dziennik "USA Today" w czwartą rocznicę inwazji na Irak - to właśnie ta grupa jest najbardziej niechętna Amerykanom. Ich przyłączenie się do paktu przeciw Al-Kaidzie może radykalnie zmienić układ sił w Iraku. Jeśli rozmowy zakończą się sukcesem, już niebawem szkolone przez Amerykanów wojska irackie i rebelianci mogą ramię w ramię bić się z terrorystami.



"Taktyczny sojusz z rebeliantami to rozsądna decyzja. W ten sposób można ich "ucywilizować", a w przyszłości nawet łączyć do prawdziwej polityki" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM James O’Halloran z brytyjskiego ośrodka analitycznego Jane’s Defence.



Tymczasem oprócz informacji o pojednawczych rozmowach z sunnitami, Bliski Wschód obiegła wczoraj inna sensacyjna wiadomość. Premier Nuri al-Maliki pokazał się publicznie razem z jednym z najbardziej wpływowych szyickich rebeliantów - Ahmedem Szibanim. Jeszcze do niedawna siedział on w niewoli amerykańskiej i był uznawany - obok przywódcy szyickiej milicji i zarazem swojego szefa Muktady as Sadra - za największe zagrożenie dla Iraku. Wczoraj został przez władze "zalegalizowany".


Andrzej Talaga, kierownik działu świat DZIENNIKA



W doniesieniach z Iraku notorycznie pojawia się określenie "terroryści", i to zarówno w odniesieniu do sprawców zamachów na targowiska czy meczety, jak i bojowników atakujących siły koalicji. To nie tylko zabieg semantyczny, używanie takiej terminologii ma bowiem jak najbardziej praktyczny wymiar. Z terrorystami walczy się wszak bezwzględnie, używając wszelkich dostępnych metod. Tymczasem takie postępowanie wobec wszystkich grup zbrojnych w Iraku jest brnięciem w ślepą uliczkę. Prawdziwi terroryści spod znaku Al-Kaidy, którzy masakrują przecież także rodziny czy to szyickich, czy sunnickich rebeliantów, są w większości cudzoziemcami zwabionymi do Iraku zapachem świeżej krwi. Ci ludzie mają za nic tak życie Irakijczyków, jak i wyzwoleńcze aspiracje antyamerykańskiego ruchu oporu. Oni chcą zabijać. Siły koalicji, które już kilka miesięcy temu zaczęły rokowania z niektórymi grupami rebelianckimi, na szczęście zrozumiały, że nie każdy, kto do nich strzela, a nawet zabija ich żołnierzy, jest terrorystą. Rząd iracki poszedł jeszcze dalej, proponując rebeliantom wspólne pozbycie się Al-Kaidy. To śmiertelny wróg wszystkich Irakijczyków, i tych pro-, i tych antyrządowych.