"To była krótka noc" - żartował prezydent Lech Kaczyński, witając się z Angelą Merkel na progu berlińskiego Muzeum Niemieckiej Historii. Nic dziwnego. Dziś przestawialiśmy zegarki na czas letni. A każda godzina snu w napiętym grafiku spotkań i uroczystości w Berlinie jest cenna.

Wczoraj przywódcy 27 państw i rządów krajów Unii Europejskiej uzgodnili ostateczny tekst Deklaracji Berlińskiej. Dokument ten wyznacza Unii Europejskiej cele na najbliższe lata. W ostatniej chwili dopisano zaproponowany przez Hiszpanię fragment o wspólnej walce z nielegalną imigracją. Hiszpanii szczególnie na tym zależało. Od miesięcy jest celem afrykańskich uchodźców.

Co jeszcze znajdzie się w dokumencie? Unijne plany rozwoju gospodarczego, walki z globalnym ociepleniem i biedą oraz odezwa do wszystkich krajów członkowskich o to, by porozumiały się wreszcie w sprawie eurokonstytucji.

Pod deklaracją podpisali się - Angela Merkel w imieniu obecnie przewodzących w Unii Niemiec, Jose Manuel Barosso w imieniu 27 państw członkowskich i Hans-Gert Pöttering, szef Parlamentu Europejskiego. Dokument ten jest kontynuacją podpisanych 25 marca 1957 roku Traktatów Rzymskich. Te dwie umowy, zawarte przez Francję, Niemcy Zachodnie, Włochy, Belgię, Holandię i Luksemburg, były podstawą do utworzenia Unii Europejskiej.

Jednak komentatorzy wskazują, że ogólnikowe zapisy Deklaracji Berlińskiej, wcześniejsze długie dyskusje na ich temat i fakt, że podpisy pod nią złożyło tylko troje przywódców, to dowód na istnienie dużych wewnętrznych podziałów w Unii.

Angela Merkel wielokrotnie zapowiadała, że chce, by ten dokument stał się impulsem do wspólnych prac nad konstytucją europejską. Tylko że różnic nie da się zlikwidować nawet najlepszymi deklaracjami.