Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko i szef rządu Wiktor Janukowycz pojechali wczoraj na rozmowy z przedstawicielami Unii Europejskiej i Rady Europy. Osobno próbowali przekonywać, że to właśnie oni mają rację w trwającym od kilku tygodni sporze o władzę.
W Kijowie krążą plotki, że skonfliktowani politycy uzgodnili wspólny termin wizyt na Zachodzie. A wszystko po to, by żadna ze stron nie mogła podjąć w kraju decyzji gwarantujących zdobycie nawet niewielkiej przewagi w przedłużającej się politycznej batalii. Tym bardziej że wczoraj Sąd Konstytucyjny rozpoczął rozpatrywanie legalności dekretu Juszczenki o rozwiązaniu parlamentu.
Wyjazd do Brukseli ma ogromne znaczenie przede wszystkim dla prezydenta. Od początku kryzysu otoczenie Janukowycza oskarża go o chęć przeprowadzenia na Ukrainie zamachu stanu z pomocą armii, służb specjalnych i prokuratury. Prasa - również na Zachodzie - kreśliła czarne scenariusze, w których wojsko szturmem zajmuje siedzibę parlamentu i więzi posłów, którzy nie chcą się podporządkować prezydenckiemu dekretowi.
Im więcej było takich scenariuszy, tym bardziej pozycja Juszczenki na Zachodzie jako bohatera bezkrwawej pomarańczowej rewolucji z 2004 r. słabła. Malała również liczba tych, którzy wierzą, że to on jest wciąż "tym dobrym". Właśnie dlatego Juszczenko przyjechał do stolicy Unii i przekonywał wczoraj, że demokracja na Ukrainie ma się dobrze, a on nie myśli o siłowym wariancie przejęcia władzy.
Nieprzypadkowy jest także wybór miejsca zagranicznej wizyty przez premiera Janukowycza - Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. "W ten sposób szef rządu chce pokazać swoje przywiązanie do demokracji i przekonać, że prezydencki dekret o rozwiązaniu Rady Najwyższej jest zamachem na parlamentaryzm" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Andrij Szkil, poseł opozycyjnego Bloku Julii Tymoszenko.
Takie opinie nie zniechęcają Janukowycza. Na jutro w strasburskiej siedzibie Rady Europy zaplanowano debatę poświęconą Ukrainie. Ma się ona zakończyć przyjęciem rezolucji oceniającej sytuację w Kijowie. Janukowycz chce, by była ona jak najmniej korzystna dla Juszczenki.
Już wczoraj jednak widać było, że plan zaangażowania w spór Rady Europy nie wypali. Szef Zgromadzenia Parlamentarnego René van der Linden szybko zorientował się, że ukraiński polityk chce go wciągnąć w swoją grę. "Nie jestem uczestnikiem tego konfliktu, nie chcę być wykorzystywany ani przez jedną, ani przez drugą stronę" - powiedział Janukowyczowi, nie owijając w bawełnę.
Mocne słowa van der Lindena na pewno go zabolały. Na pocieszenie pozostaje mu fakt, że również Juszczenko - mimo usilnych starań - nie zdobył w Brukseli jednoznacznego poparcia przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barrosa.
Bitwa o władzę na Ukrainie przenosi się poza granice kraju. Najważniejsze osoby w państwie chcą udowodnić Europie, że to właśnie one są strażnikami wolności i demokracji nad Dnieprem - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama