Gdyby o wyniku wyborów prezydenckich we Francji decydowały uniwersytety, internauci, artyści i media - nigdy nie zostałby prezydentem. Jednak zwykli Francuzi powierzyli mu na następne pięć lat Pałac Elizejski. Wygrał z 55 procentami głosów.

Do ostatniej chwili oboje rywale - Nicolas Sarkozy i jego socjalistyczna konkurentka Ségolene Royal - sprawiali wrażenie pewnych wygranej. Sarko podczas oddawania głosu uśmiechał się do obiektywów, jednak nic nie powiedział dziennikarzom. Być może chciał uniknąć złośliwego pytania, dlaczego przyszedł bez żony. Francja aż huczy od plotek, że Cecylia znowu zostawiła Sarko, a Nicolas samotnie wprowadzi się do Pałacu.

Ta plotka to jednak nic w porównaniu z zarzutami, jakie w ciągu ostatnich dwóch tygodni stawiały Sarkozy’emu media. Wyborców codziennie bombardowano histerycznymi artykułami, że Sarkozy, były minister spraw wewnętrznych, pod pretekstem walki z przestępczością chce zbudować we Francji państwo policyjne "Sarkozy sieje nienawiść i strach" - grzmiał lewicowy "Liberation". "Sarkozemu zależy na ciągłym szukaniu wroga" - dodawała "Le Monde".

Francuzów straszono też rzekomo fatalnym wizerunkiem za granicą, jaki spowoduje zwycięstwo Sarko. "Popełnia gafy, które dyskredytują go w Afryce. Jego wizerunek wszędzie jest katastrofalny" - straszył "Le Nouvel Observateur". Gdyby poprzestać na lekturze lewicowych gazet, powstałby obraz Francji sunącej ku faszystowskiej dyktaturze."Przeciwko mnie rozpętano kampanię nienawiści" - komentował dwa dni temu Sarkozy.

Wszelkie granice przekroczyły wpisy do internetowych blogów. "Sarko-facho" (Sarko faszysta). "Śmierć Sarkozy'emu" - to łagodniejsze przykłady internetowej sarkofobii. "Jeśli wygra kandydat prawicy, mieszkańcy przedmieść pokażą swoją siłę i chwycą za kałasznikowy, obalą jego rządy" - odgrażano się wczoraj na jednym z blogów. I rzeczywiście, jeszcze przed ogłoszeniem wyników na ulicach Paryża przeciwnicy Sarko wzniecili zamieszki. Spłonęły 34 samochody, w tym policyjny radiowóz.