Władimir Putin, któremu w przyszłym roku kończy się druga kadencja, znów mimochodem potwierdził obawy demokratycznej opozycji i zasugerował, że w 2012 roku ponownie mógłby zostać prezydentem. Dotychczas tego typu spekulacje pojawiały się głównie w nieprzychylnej prezydentowi prasie.

Reklama

"Teoretycznie to możliwe, bo przecież prawo mi na to zezwala. Oczywiście żadnej decyzji w tej sprawie jeszcze nie podjąłem. Mam sporo czasu, by sie nad tym zastanowić" - powiedział Putin.

Pytanie o jego przyszłe losy i odpowiedź na nie kończyły piątkową konferencję po szczycie G8 w niemieckim Heiligendamm. Zostało jednak niezauważone, dopóki moskiewski „Kommiersant”nie dotarł do stenogramu z prezydenckiego wystąpienia i nie opublikował jego fragmentów w sobotnim wydaniu. Wówczas wybuchła sensacja, a wiadomość zelektryzowała Rosjan: ukochany prezydent-car po raz pierwszy otwarcie wyznał, że nie wyklucza powrotu na Kreml.

Do tej pory Putin naciskany przez polityków i dziennikarzy odmawiał komentarzy w tej sprawie. Pierwszym poważnym sygnałem, że coś się zmienia była jego wypowiedź sprzed kilkunastu dni o tym, że prezydencka kadencja powinna zostać wydłużona z czterech lat do pięciu lub siedmiu. Dla politologów jest jasne: to kolejne niby przypadkowe sondowanie opinii publicznej.

Reklama

Tego typu wypowiedzi jest coraz więcej im bliżej wyborów prezydenckich 2008.

"Te wszystkie półsłówka i niedopowiedzenia mają za zadanie wysondować nastroje. Nie w kraju, bo Putin jest przez zdecydowaną większość Rosjan wręcz uwielbiany, ale na świecie. Putinowi zależy, by nie został uznany za uzurpatora" - powiedział DZIENNIKOWI Dmitrij Babicz, publicysta „Russian Profile”.

Właśnie dlatego – zdaniem wielu – operacja „sukcesja”jest przez Kreml misternie przygotowywana. Najprostszym rozwiązaniem byłaby przecież zmiana konstytucji i zniesienie ograniczeń liczby kadencji, zabieg często stosowany w licznych republikach dawnego ZSRR. To jednak poniżej poziomu rosyjskiego prezydenta. "Putin nie chce majstrować przy ustawie zasadniczej, tak jak to zrobili Łukaszenka czy Nazarbajew. Wie, że świat postawiłby go wówczas w tym samym rzędzie co białoruskiego i kazachskiego satrapę" - mówi DZIENNIKOWI politolog Michaił Dielagin.

Reklama

Pozostaje więc Putinowi oddanie władzy i poczekanie na nowe wybory za cztery lata. Marionetkowych kandydatów, w pełni lojalnych wobec obecnego „cara”nie brakuje. Jednak operacja obciążona jest też ryzykiem. Następca może zdradzić, a po kilku latach będzie bardziej popularny niż Putin. "Maszyna propagandowa, która uczyniła bohaterem obecnego prezydenta, zrobi to samo z jego następcą" - twierdzi Babicz.

Pozostaje więc pytanie, czy Putin będzie chciał czekać cztery lata na powrót do rządów. Można bowiem sobie wyobrazić sytuację, że nowy prezydent po kilkunastu miesiącach rządzenia nagle „zapada” na zdrowiu i rezygnuje z obowiązków. Zdominowana przez proputinowskie partie Duma rozpisuje przedterminowe wybory głowy państwa, a Putin w nich startuje i wraca do władzy. Wszystko oczywiście przy zachowaniu demokratycznych reguł. "Czy taki rozwój sytuacji jest możliwy? Nie sądzę, by Putin się na to zdecydował. Jednak pewne rzeczy są u nas nieprzewidywalne" - dodaje Babicz.

A być może Putin jedynie stopniuje napięcie. I za kilka tygodni usłyszymy kolejną sugestywną wypowiedź, że skoro naród chce Putina, to Putin gotów jest na zmianę konstytucji. I na rządzenie aż do śmierci.