Nikt nie ma wątpliwości, że jeśli premier Gordon Brown ulegnie, dokument zostanie odrzucony, a Unii grozi kolejny pat. Dlatego w najbliższych miesiącach Londyn może zażądać od UE kolejnych ustępstw, strasząc widmem klęski.

Reklama

Wczoraj do żądań konserwatystów przyłączyła się jedna z największych brytyjskich central związkowych, GMB powiązana z rządzącą Partią Pracy. Apelują, by rząd dotrzymał obietnicy złożonej jeszcze w 2004 r. i oddał decyzję w ręce opinii publicznej. "Jeśli nie będzie referendum, słowa <honor> i <zaufanie> nigdy nie zabrzmią wiarygodnie w ustach Browna" - mówił konserwatywny polityk William Hague, minister spraw zagranicznych w gabinecie cieni.

Premier obiecuje wprawdzie, że wsłucha się w głos obywateli, ale na razie jak echo powtarza zapewnienia swojego poprzednika, Tony&rsquo;ego Blaira, że w Brukseli nie ustalono nic na tyle ważnego, by poddawać to pod referendum. "Usunięto wszystko, co kojarzy się z konstytucją i superpaństwem, a Brytyjczycy uzyskali przecież szereg ustępstw: nie będą musieli respektować Karty Praw Podstawowych czy uczestniczyć w unijnej współpracy policyjnej" - mówi DZIENNIKOWI Hugo Brady z londyńskiego Centre for European Reform.

Jednak, według analityków niezależnego ośrodka Open Europe w Londynie, tzw. brytyjskie czerwone linie to jedynie mydlenie oczu wyborcom. "Nawet zdaniem sędziów Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości skorzystanie z tych klauzul bezpieczeństwa, które Tony Blair z dumą przywiózł nam z Brukseli, będzie bardzo problematyczne, jeśli nie niemożliwe" - mówi DZIENNIKOWI Lorraine Mullally z niezależnego ośrodka Open Europe w Londynie. Jej zdaniem z ustaleń czerwcowego szczytu Unii jasno wynika, iż nowy traktat prawie nie będzie się różnić od odrzuconej we Francji i Holandii eurokonstytucji. "Wiele ekspertyz wskazuje, że uratowano prawie 90 proc. postanowień rzekomo martwego traktatu konstytucyjnego" - ocenia Mullally.

Reklama

W środę nawet przychylny UE szef brytyjskiej dyplomacji David Miliband przyznał w Izbie Gmin, że przyszły traktat przekaże Brukseli więcej narodowych kompetencji niż poprzednie unijne regulacje. "W końcu rozwiano mit, że przywrócona do życia unijna konstytucja jest jedynie porządkowaniem UE" - komentował konserwatysta Mark Francois, minister ds. europejskich w gabinecie cieni.

Gordon Brown ma zatem do rozsupłania prawdziwy węzeł gordyjski. Jeżeli będzie referendum, na pewno je przegra. Jeśli zaś nie ulegnie żądaniom opozycji - z kretesem przegra najbliższe wybory; odbędą się one prawdopodobnie w 2009 r. Ma jednak jeszcze jedną możliwość: renegocjacja postanowień z Brukseli i wywalczenie kolejnych ustępstw dla Wielkiej Brytanii, które zamkną usta eurosceptykom. "To byłoby trudne. Ale Brown jest nowym premierem, ma nowy rząd i możliwe, że przedstawi nowe żądania" - mówi Hugo Brady.

Jak pisze konserwatywny dziennik "Daily Telegraph", minister ds. europejskich Jim Murphy oświadczył tajemniczo, że nie wiadomo mu o żadnym dokumencie podpisanym przez Tony&rsquo;ego Blaira w Brukseli, który zobowiązywałby jego następcę do trzymania się precyzyjnych ustaleń szczytu. Oznacza to, że już nie tylko polski rząd domagający się wzmocnienia możliwości blokowania decyzji, tzw. kompromisu z Joaniny, rozpęta kolejną burze podczas prac nad nowym unijnym traktatem.