Według amerykańskich mediów administracja George’a Busha zabiega o to, by autorzy raportu - dowódca sił w Iraku gen. David Petraeus i ambasador Ryan Crocker - przedstawili swoją ocenę sytuacji na zamkniętych przesłuchaniach w Kongresie. Zaś treść samego dokumentu mieliby publicznie przedstawić zaufani ludzie prezydenta: sekretarz stanu Condoleezza Rice oraz sekretarz obrony Robert Gates. Demokraci obawiają się, że Amerykanie poznają wyretuszowany obraz tego, co naprawdę dzieje się w tym kraju.

Według przecieków Petreus zaleci jedynie nieznaczne ograniczenie liczebności amerykańskich wojsk (obecnie stacjonuje tam ponad 160 tys. żołnierzy) do lata przyszłego roku i przedstawi mieszany obraz sytuacji. Podkreśli sukcesy armii, jak choćby oczyszczenie Bagdadu z religijnych i terrorystycznych bojówek oraz uspokojenie sytuacji w sunnickiej prowincji Anbar. Za niezadowalające uzna jednak działania rządu Nuri Al-Malikiego, który zupełnie nie radzi sobie z przejmowaniem od zachodnich wojsk odpowiedzialności za bezpieczeństwo w kraju.

W tej sytuacji pewne jest, że rok przed wyborami prezydenckimi Demokraci wykorzystają każde krytyczne słowo generała jako amunicję w walce z George’em Bushem i jego Partią Republikańską. Dlatego - jak twierdzą - Biały Dom chce ukryć przed opinią publiczną tyle, ile się da, i przedstawić raport w korzystnym dla siebie świetle.

"Waszyngton zapewne chciałby przekonać ludzi, że szklanka jest do połowy pełna. Tyle że to nie do końca prawda. Akcje militarne przynoszą wprawdzie uspokojenie sytuacji, ale na krótko, a politycznie w Iraku nic się nie zmienia na lepsze" - mówi DZIENNIKOWI David Hartwell, ekspert z Jane’s Defense Group.

Prezydent George Bush ma wprawdzie prawo zażądać utajnienia obrad Kongresu, ale Demokraci nie chcą o tym słyszeć. "To absolutnie nie do przyjęcia" - mówił dziennikarzom szef senackiej Komisji Spraw Zagranicznych Joseph Biden.

"Amerykanie zasługują, by usłyszeć bezstronną ocenę tego, co dzieje się w Iraku. Wygląda na to, że dostaniemy tylko streszczenie od tych samych ludzi, którzy od lat niemal codziennie przekonują nas, iż misja się powiodła, a rebelię prawie zduszono" - oburzał się szef klubu Demokratów w Izbie Reprezentantów Rahm Emanuel.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego opozycji - oraz wielu Republikanom krytycznie oceniającym politykę Busha w Iraku - tak zależy na tym, by opinia publiczna usłyszała słowa gen. Petraeusa. Nadal nie ma bowiem pewności, kto tak naprawdę stoi za raportem. Według amerykańskich mediów dokument nie będzie - jak się spodziewano - napisany przez dowódcę amerykańskich wojsk, ale zostanie sporządzany przez Biały Dom, który jedynie uwzględni w nim opinię generała.

Amerykańscy eksperci podkreślają, że nawet jeśli administracji George’a Busha powiodą się manewry z wybielaniem raportu, na niewiele się to zda. Opinia publiczna już od dawna nie ufa urzędnikom i wojskowym w sprawie Iraku. Według najnowszego sondażu telewizji CNN tylko 42 proc. Amerykanów wierzy, że generał przedstawi prawdę o sytuacji w tym kraju. Prawie trzy czwarte deklaruje, że jego raport nie wpłynie na ich opinię w sprawie irackiej wojny.

--------

Amerykanie i tak dowiedzą się prawdy - uważa Karin von Hippel, ekspert Center for Strategic and International Studies w Waszyngtonie
Można się spodziewać, że Kongres zażąda teraz, by przesłuchania gen. Petraeusa oraz ambasadora w Iraku Crockera odbyły się przy drzwiach otwartych i były transmitowane na żywo. Amerykanie mają bowiem prawo wiedzieć, co znajduje się w raporcie, bo prowadzimy wojnę w tym kraju od czterech lat. Wszyscy jesteśmy zainteresowani prawdziwą i rzetelną oceną sytuacji, chcemy też poznać odpowiedź na pytanie, czy dalej powinniśmy wspierać dotychczasową politykę prezydenta, który wzbrania się przed szybkim wycofaniem wojsk z Iraku. A nawet gdyby Białemu Domowi udało się utajnić przesłuchanie, to i tak w Waszyngtonie nic nie da się ukryć. Wcześniej czy później stenogramy z tego przesłuchania dotrą do mediów.


















Reklama