Zleceniodawcy zamachu - talibowie - opasali chłopca materiałami wybuchowymi i posadzili na motocyklu. "Jedź i zabij gubernatora w imię Proroka!" - Rafiqullah wyruszył więc w kierunku graniczącej z Pakistanem afgańskiej prowincji Chost na swoją pierwszą - i zarazem ostatnią - misję. Samobójczy zamach.

Rafiqullaha zatrzymali policjanci, gdy niemal był już u celu. Rozbroili ładunki wybuchowe i zamknęli w areszcie. W niedzielę chłopaka wraz z ojcem przyjął prezydent Afganistanu, Hamid Karzai. "Wybaczam mu i życzę dobrego życia" - oświadczył prezydent, wręczając niedoszłemu zamachowcowi dwa tysiące dolarów na drogę. Za chłopcem wstawił się u prezydenta sam gubernator Dżamal. Błagał prezydenta o ułaskawienie chłopca, który chciał odebrać mu życie.

Prezydent Karzai powiedział, że nie można winą obarczać ani Rafiqullaha, ani jego ojca. Wyjaśnił, że to "wrogowie Afganistanu w szkole koranicznej chcieli poprowadzić chłopca do samobójstwa i przygotować na śmierć".

Gest prezydenta Afganistanu wzbudził wiele kontrowersji - jedni uznali go za ludzki i sprawiedliwy, inni za naiwny. Przeciwnicy łagodnego potraktowania chłopaka argumentują, że dziecko już na zawsze pozostanie talibem. Tylko czekać, aż spróbuje dokonać zamachu po raz kolejny.

Historia Rafiqullaha nie jest odosobnionym przypadkiem. Chłopak opowiadał policjantom, że gdy przyznał się do strachu przed wykonaniem misji, "nauczyciele" grozili mu bronią. Dodał, że w tej samej medresie usiłowano do samobójczych ataków przygotować jeszcze dwóch jego rówieśników.