Dokument, datowany na październik 1973 roku, odnaleziono pośród prywatnych akt sierżanta Stasi z Magdeburga. Funkcjonariusz, którego tożsamość nie została ujawniona, z pozoru niczym się nie różnił od innych członków korpusu obrony pogranicza patrolujących granicę pomiędzy RFN i NRD. Tak naprawdę był jednak agentem elitarnej jednostki policji politycznej Stasi. Jej zadaniem było powstrzymanie fali ucieczek z NRD, która na początku lat 70. przybrała rozmiary zatrważające komunistycznych decydentów.

Odnaleziony właśnie rozkaz - "Nie wahajcie się użyć broni palnej wobec osób nielegalnie przekraczających granicę. Nawet jeśli będą to kobiety i dzieci" - skierowany był do agentów, którzy mieli bez skrupułów likwidować uciekinierów. Wszystko miało jednak wyglądać na przypadkowy strzał zbyt nerwowego pogranicznika, a nie celową politykę wschodnioniemieckiego reżimu.

Odkąd w sobotę informacja o istnieniu sensacyjnego dokumentu ujrzała światło dzienne, w Niemczech ruszyła publiczna debata. "To dowodzi, że wciąż bardzo mało wiemy o przeszłości NRD" - mówiła szefowa Urzędu ds. Akt Stasi Mirianne Birthler. Do ofensywy przystąpił też najbardziej znany historyk byłego NRD Hubertus Knabe, który kieruje instytucją ścigającą komunistycznych zbrodniarzy. "Enerdowskie władze przez lata wypierały się tego, że udzieliły Stasi <licencji na zabijanie> uciekinierów. Tłumaczyli, że wszystkie śmiertelne ofiary ucieczek to były po prostu nieszczęśliwe wypadki. Teraz znaleźliśmy dymiący rewolwer" - ogłosił w sobotę Knabe. Dodał też, że zwrócił się do prokuratury, by sprawdziła, którego z żyjących jeszcze byłych dygnitarzy NRD można w związku z odnalezionym dokumentem postawić przed sądem.

Knabe przypomniał, że za zbrodnie Stasi ukarano jedynie kilka osób, wśród nich ostatniego sekretarza generalnego wschodnioniemieckiej partii komunistycznej Egona Krenza. Po zjednoczeniu Niemiec orzeczono, że Krenz był współodpowiedzialny za śmierć kilkorga osób zastrzelonych przy próbie nielegalnego sforsowania muru berlińskiego. Spędził w więzieniu cztery lata i od 2004 roku znów jest na wolności. "Ale prócz Krenza i jego towarzyszy było jeszcze 90 tys. oficjalnych funkcjonariuszy Stasi. Wielu z nich ma na sumieniu straszne rzeczy. Wierzę, że otwiera się teraz szansa na ich skuteczne ściganie" - uważa Knabe.

W ukaranie byłych funkcjonariuszy Stasi wątpi w rozmowie z DZIENNIKIEM inny znany historyk zajmujący się przeszłością NRD Stefan Wolle. Uważa, że niezwykle trudno będzie udowodnić morderstwa agentom Stasi. Podkreśla jednak, że mrówcza praca archiwistów nie idzie na marne, bo budzi zainteresowanie przeszłością i nie pozwala na zafałszowanie historii.

Wolle podkreśla, że w świadomości Niemców wciąż kłócą się dwa obrazy byłego NRD. "Jeden opisałem w mojej książce: to sympatyczne, swojskie Niemcy, gdzie wszyscy mają pracę i jeżdżą trabantem na wczasy nad węgierski Balaton. Ten fenomen zyskał już nawet nazwę <ostalgii>" - mówi Wolle. "Jest jednak też mroczny świat Stasi, donosów na członków własnej rodziny, podsłuchów i krwi na murze berlińskim. Tego nie wolno nam zapomnieć i dlatego musimy wciąż badać akta" - dodaje.