Amerykanie nazywają je "first kids". Plotkuje się o nich, ocenia każdy ich ruch, są doskonałym tematem żartów. Gdy tydzień temu Jenna Bush, córka prezydenta Stanów Zjednoczonych, informowała o swoich zaręczynach, internetowa przeglądarka znalazła ponad 700 newsów opisujących to wydarzenie. Gdy w tym samym czasie parlament turecki decydował, czy losy kraju powierzyć prezydentowi wywodzącemu się z partii islamistów, jedynie 250 anglojęzycznych serwisów uznało tę informację za godną uwagi.

Reklama

"Dzieci głowy państwa są w Ameryce czymś w rodzaju ogólnonarodowego dobra. Są jak rodzina królewska, tyle że bez prawa dziedziczenia. Nikt w USA nie potrafiłby wyobrazić sobie bezdzietnego prezydenta" - pisze amerykański korespondent dziennika "Die Welt" Uwe Schmitt.

"First kids" są takim samym elementem amerykańskiego krajobrazu jak Biały Dom czy coca-cola. Wielokroć stawały się symbolami przełomowych etapów amerykańskiej historii. Wystarczy przypomnieć salutującego nad grobem zamordowanego ojca trzyletniego Johna F. Kennedy’ego czy niewiele starszą Chelsea Clinton, która trzyma za ręce rodziców, gdy okazało się, że Bill miał romans ze stażystką.

Często wywoływały skandale, które podawały w wątpliwość konserwatywne wartości, jakimi legitymuje się tata - prezydent. Patti Davis, córka Ronalda Reagana, znana była ze swoich proaborcyjnych wypowiedzi, krytykowała także administrację ojca za wyścig zbrojeń. W 1994 roku trafiła na okładkę "Playboya", jej nagi biust przykrywały ręce czarnoskórego mężczyzny.

Reklama

"W moim domu rodzinnym miłość była pojęciem pozbawionym treści" - powtarzała w wywiadzie umieszczonym w środku numeru. Siedem lat później, wkrótce przed zaprzysiężeniem George W. Busha na drugą kadencję prezydencką, wszystkie amerykańskie czasopisma publikowały zdjęcia pijanej Jenny, która podczas imprezy na uniwersyteckim kampusie traci równowagę.

"Opozycja krytykuje prezydenta, ponieważ jego ceremonia zaprzysiężenia kosztowała 40 milionów dolarów. Bush tłumaczy, że było drogo, ponieważ jego córka nalegała, aby podczas imprezy alkohol był za darmo" - drwił amerykański komik Conan O’Brien.

Prawo dziedziczenia

Za czasów prezydentury Busha seniora w Białym Domu odbyło się oficjalne przyjęcie na cześć brytyjskiej monarchini Elżbiety II.


"Dzień dobry, nazywam się George junior, jestem synem prezydenta i czarną owcą rodziny. A kto w pani domu najbardziej rozrabia?" - przedstawił się przyszły prezydent. "Nie twój interes, synu" - odparowała wściekła królowa.

Reklama

Jak podkreślają historycy, którzy chętnie wspominają ten incydent, Barbara Bush długo miała pretensje do George’a, że swoim grubiańskim dowcipem popsuł tak ważną uroczystość. Jednak to ten sam George - wbrew grzechom przeszłości - zrobił największą karierę spośród pierwszych dzieci.

Wcześniej podobna sztuka dziedziczenia najważniejszej funkcji w państwie udała się tylko Johny’emu Quincy Adamsowi, który w XIX wieku rządził Ameryką wkrótce po śmierci swojego ojca, drugiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Adamsa. Pierwsze dzieci, siłą rzeczy, stają się częścią polityki.

W amerykańskiej administracji publicznej pracowali także potomkowie Roosevelta, Eisenhowera i Cartera. Oczywiście, są także "first kids", które dzięki nazwisku ojca robią karierę poza Waszyngtonem. Najzdolniejszymi w tej osobliwej dziedzinie są z pewnością pociechy Geralda Forda.

17-letni syn prezydenta, gdy tylko ojciec objął schedę po Richardzie Nixonie, ruszył na podbój aren rodeo. Wkrótce zaczął też grać w serialach telewizyjnych i filmach fabularnych. Susan Ford z kolei stała się korespondentką popularnego pisma dla nastolatków, w swojej stałej kolumnie informowała rówieśników o trudach życia w Białym Domu. Już jako dorosła osoba wydała książkę "Tajemnica pierwszej córki".

Przykład Kennedych

Zjawisko raquo;first kidslaquo; nie istniało do końca lat 50. Dziennikarze nie interesowali się prywatnym życiem prezydentów. Było przecież oczywistością, że chodzą do kościoła, są patriotami, mają żony i dzieci. Owszem, ludzie powtarzali sobie opowieści o tym, że Eleanor Roosevelt przywiązuje swoim dzieciom ręce do ramy łóżka, aby się nie onanizowały, albo że syn prezydenta Eisenhowera, John Sheldon był podczas wojny tchórzem, nikt jednak nie zajmował się tym poważnie - pisze w swojej książce All the Presidents Children Doug Wead.


Dopiero kiedy do Białego Domu wprowadziła się rodzina Johna F. Kennedy’ego, prasa uznała, że Ameryka ma prawo do własnych dynastii. Gdy magazyn "Life" opublikował zdjęcia małego Johna bawiącego się w gabinecie ojca, notowania prezydenta - szczególnie wśród kobiet - wzrosły o blisko 20 procent.

"Ta fotografia przysporzyła mu więcej zwolenników niż zwycięstwo w kryzysie kubańskim" - przekonuje Schmitt.

Media i specjaliści od politycznego marketingu odkryli siłę tradycyjnej rodziny. Odtąd w kampaniach prezydenckich kandydaci nosili swoje dzieci, ewentualnie wnuków na rękach, a sesje zdjęciowe w towarzystwie żony i potomstwa stały się obowiązkiem każdego prezydenta.

"First kids" zaczęły pełnić eksponowane funkcje, stawały się rzecznikami innych dzieci, obrońcami środowiska naturalnego i przede wszystkim osobami publicznymi. Same dzieci również dostarczały pożywki prasie kolorowej, w Białym Domu za czasów prezydenta Johnsona i Nixona odbywała się śluby, które dziennikarze lubili porównywać do królewskich uroczystości na Starym Kontynencie. "Zwracam się z apelem do mediów, aby zostawiły naszą dziewięcioletnią córkę w spokoju" - mówiła na początku prezydentury swojego męża Rosalynn Carter.

Misio na Kapitolu
Amy, chcąc nie chcąc, i tak stała się ulubienicą Ameryki. Gdy Jimmy Carter składał przysięgę u stóp Kapitolu, dziewczynka pojawiła się z pluszowym misiem w ręku. Później podczas oficjalnych przyjęć Amy przyprowadzała swojego ukochanego kota "Misty Malarky Ying Yang", który z czasem sam stał medialną gwiazdą. Jej popularność była tak wielka, że podczas telewizyjnej debaty prezydenckiej przed wyborami w 1980 roku Carter stwierdził, że jego córka "uważa, że najważniejszym problemem Ameryki jest zachowanie kontroli nad arsenałem nuklearnym".


Już jako dorosła osoba Amy pozostała wierna ideałom młodości - za blokowanie budynków administracji publicznej w związku z protestami przeciwko polityce zagranicznej USA była wielokrotnie aresztowana. "Rola <first kids> wzrasta wraz potęgą mediów. Im większa potrzeba informacji, tym mniejszy obszar prywatności prezydenckich dzieci" - twierdzi Wead.

Rzeczywiście, wraz z pojawieniem się w Białym Domu Clintonów, ich jedyna córka Chelsea stała się niemal własnością publiczną. Najpierw publicyści instruowali rodziców, do jakiej szkoły powinni posłać swoje dziecko.

"Gdyby Chelsea wybrała szkołę publiczną, byłby to dobry przykład efektywności amerykańskiego systemu edukacyjnego" - przekonywała Debarah Fallows z "Washington Monthly".

Media interesował aparat na zębach dziewczynki, programy satyryczne przepowiadały, że w przyszłości będzie atrakcyjną kobietą. Mimo że para prezydencka wielokrotnie prosiła prasę o uszanowanie prywatności swojego dziecka, brukowce rozpisywały się o pierwszych miłościach dziewczyny, a w 1999 roku popularny za oceanem magazyn "People" poświęcił Chelsea swoją okładkę.

Zresztą z czasem pierwsza córka sama zaczęła zabierać głos w sprawach bieżącej polityki, zabiegała o poparcie dla reformy systemu opieki zdrowotnej, którą przygotowała Hillary Clinton, gdy jej matka zaczęła piastować urząd senatora, przez kilka tygodni przejęła nawet publiczne funkcję żony prezydenta.

"Jej dzieciństwo było podobne do losów bohatera filmu &lt;The Truman Show&gt;, który przez 24 godziny na dobę obserwowany był przez kamery telewizyjne" - twierdzi na łamach "Washigton Post" przyjaciółka rodziny Clintonów, Jill Kargman.

Kompleks tatusia

First kids rzadko opowiadają o swoim życiu w cieniu sławnego ojca. Wiele z nich prawdopodobnie ze względu na doświadczenia przeszłości unika rozgłosu, wraz z rodzinami mieszkają z dala od centrów politycznych i gospodarczych USA. Konsekwentnie unikają też mediów. Tylko nieliczne decydują się na publiczne deklaracje.


"To, co kojarzy mi się z dzieciństwem, to przeraźliwa samotność. Mój ojciec zawsze był zajęty karierą, nigdy nie miał dla mnie czasu. Nie mógł, a może nie chciał mnie zrozumieć" - pisze w swojej książce "The Way I See It" Davies.

Chelsea Clinton nigdy nie mogła mieć normalnego dzieciństwa, bo odkąd pamięta, to nie ona, ale jej ojciec stał w centrum uwagi. Również Amy Carter, która do Białego Domu mogła zapraszać koleżanki ze szkoły i bawić się w prezydenckich ogrodach, twierdzi, że dzieciństwo w towarzystwie agentów secret service trudno uznać za normalne.

"Gdy jest się córką prezydenta, to jest niezwykle trudno znaleźć narzeczonego. Trudno określić przecież, czy potencjalny kandydat na męża przychodzi do mnie, czy chce sprawdzić, jak mieszka głowa państwa" - żaliła się ku oburzeniu Amerykanów Margaret Truman.

Najtrafniej dramat "first kids" opisuje obecny prezydent Stanów Zjednoczonych. "Nie mam wątpliwości, że bycie synem prezydenta jest trudniejsze od prezydentury" - wyznał George W. Bush.