Chris Hohn jest żywym wcieleniem komiksowego rywala Batmana Dwóch Twarzy. Także o nim trudno mieć jednoznaczne zdanie. Z jednej strony to prezes agresywnego funduszu hedgingowego, który w wyjątkowo bezwzględny sposób zarabia pieniądze; rywale nazywają go nawet szarańczą biznesu. Z drugiej, to jeden z największych filantropów w Wielkiej Brytanii, który do statutu swojego funduszu wpisał obowiązkową coroczną dotację na cele charytatywne. W sumie przekazał już na nie ponad 1,5 mld funtów.
Charytatywna działalność 43-letniego Chrisa Hohna pozostaje w większości okryta tajemnicą. Nie chce o niej mówić – a jeśli już zdecyduje się udzielić wywiadu, a czyni to wyjątkowo rzadko – to wyłącznie na tematy związane z finansami. Jednak ci, którym udało się sforsować szczelny mur milczenia, są pod wrażeniem jego działalności. – Ten niesamowity związek biznesu i filantropii jest doskonałym narzędziem do przeprowadzenia fundamentalnych zmian w krajach rozwijających się – komplementował Brytyjczyka były amerykański prezydent Bill Clinton, który na politycznej emeryturze mocno zaangażował się w działalność charytatywną.
Rekin z Wall Street
Jak działa ten związek? Pieniądze zarabia The Children’s Investment Fund Management (TCI), który specjalizuje się w przejmowaniu upadających firm. Przeprowadza radykalne reorganizacje (najczęściej wiążą się ze zwolnieniami oraz sprzedażą części majątku), stawia przedsiębiorstwa na nogi i odsprzedaje z ogromnym zyskiem. W statucie TCI zapisano, że co roku na konto prowadzonej przez żonę Hohna, Jamie, The Children’s Investment Fund Foundation (TCIFF) będzie trafiać suma o równowartości 0,5 proc. aktywów funduszu oraz kolejne 0,5 proc., jeśli w danym roku zysk TCI przekroczy 11 proc. Do czasu kryzysu zawsze przekraczał.
– Dobrze się nam współpracuje. Pasją Chrisa jest pomaganie, ja jestem pragmatyczna. Ale przyświeca nam wspólny cel: pieniędzmi, którymi się dzielimy, chcemy wywołać długotrwałe i radykalne zmiany – wspomniała w jednym z wywiadów Jamie Cooper-Hohn. Ona też nie lubi opowiadać o działalności fundacji.
– Chris nigdy nie był samolubny. Od najmłodszych lat dzielił się z innymi – opowiada o synu 71-letni dziś Paul Hohn, emerytowany mechanik samochodowy. W 1960 roku przeniósł się z Jamajki do Wielkiej Brytanii i osiadł w Sussex. Tu poznał żonę i tu na świat przyszedł Chris. Wspomina, że już w podstawówce syn dobrze się uczył, choć ciągnęło go do piłki nożnej. Futbol ostatecznie przegrał i Hohn junior, dziś ojciec czworga dzieci, wybrał ekonomię. Najpierw ukończył Southampton University, a potem zarządzanie na Harvard Business School w amerykańskim Massachusetts. Był wybitnym studentem – przyznano mu tytuł Baker Scholar. Co roku tym wyróżnieniem może się poszczycić zaledwie 5 proc. studentów HBS.
Po ukończeniu studiów zaczął pracować dla nowojorskiego funduszu hedgingowego Richarda Perry’ego, który miał opinię wylęgarni menedżerów. W ciągu siedmiu lat pracy w Nowym Jorku przeszedł drogę od samego dołu, by w końcu stać się jednym z najbardziej zaufanych współpracowników prezesa. Już wtedy dała o sobie znać jedna z jego twarzy: talent do wynajdowania okazji do dobrego zarobku i bezwzględność w dążeniu do sukcesu. Szacuje się, że podczas pracy dla Perry Capital zarobił co najmniej 100 mln dol. W 2003 roku zdecydował się opuścić swojego mentora, choć na Wall Street czekała go wielka kariera. Dochodzi do głosu jego druga twarz: wraca do Wielkiej Brytanii, zakłada własny fundusz hedgingowy TCI i wpisuje do jego statutu wspomaganie dobroczynności.
O The Children’s Investment Fund Management stało się głośno, gdy w 2005 roku pokrzyżował plany przejęcia londyńskiej giełdy przez Deutsche Boerse, właściciela frankfurckiego parkietu, za 1,4 mld funtów. Wtedy właśnie niemieccy inwestorzy nazwali go szarańczą. W 2007 roku rozpętał wojnę między dwoma brytyjskimi bankami, Barclays i Royal Bank of Scotland, które walczyły o holenderski ABN Amro. Jego rozgrywka przeważyła szalę zwycięstwa na rzecz RBS, ale kazał sobie słono za to zapłacić: 1 procent od transakcji wartej 98,3 mld dol. Po drodze było jeszcze kilka przejęć upadających firm, które zrestrukturyzował i odsprzedał z zyskiem.
Woli żelki od fortuny
TCI szybko stał się maszynką do zarabiania ogromnych pieniędzy. – Hohn nigdy nie robił sobie wolnego. Zaczynał wysyłanie e-maili pracownikom już o drugiej rano. Nie wiem, kiedy miał czas na spanie – opowiadał jeden z jego byłych współpracowników. Ale dzięki tej katorżniczej pracy Hohn przekazał TCIFF od 2003 roku ponad miliard funtów i jeszcze połowę tego innym instytucjom charytatywnym. Kryzys pokrzyżował jego biznesowe plany: aktywa TCI oceniane nawet na 15 mld dol. stopniały aż o 43 proc., bo inwestorzy poszukiwali bezpieczniejszych lokat dla swoich pieniędzy. W tym roku fundusz cały czas notuje straty, choć dużo mniejsze, ale wywiązuje się z obietnicy przekazywania równowartości 0,5 proc. aktywów na cele charytatywne.
Na co idą pieniądze przelewane na konta TCIFF? Przede wszystkim na pomoc biednym krajom Afryki, które zmagają się z epidemią AIDS. – Choroba ma destrukcyjny wpływ na gospodarki tych państw. Jak można myśleć o rozwoju, jeśli średnia długość życia w Zimbabwe wynosiła w 2004 roku zaledwie 37 lat (obecnie 46 lat, w Wielkiej Brytanii 78 lat, w Polsce 76 lat)? W takiej sytuacji nie ma kto pracować w przemyśle, upada rolnictwo i pojawia się głód. Tysiące ludzi migrują do miast w nadziei na znalezienie jakiejkolwiek pracy i dołączają do rzeszy bezdomnych i bezrobotnych. Koło się zamyka i biedne państwa Afryki pogrążają się w jeszcze większym ubóstwie i chaosie – mówi „DGP” George Douglas z London School of Economics.
TCIFF finansuje więc programy dożywiania, leczenia, opieki nad sierotami i chorymi oraz edukacji. Próbuje także wdrożyć mikropożyczki dla biedaków na rozwinięcie własnego biznesu. Ten system kredytowania bezdomnych oraz bezrobotnych z powodzeniem sprawdził się już m.in. w Bangladeszu. Jego twórca, Muhammad Junus, za wyrwanie z biedy kilku tysięcy ludzi dostał nawet w 2006 roku Pokojową Nagrodę Nobla.
Fundacja działa także na Filipinach. Tu stara się zapewnić mieszkańcom Manili dostęp do czystej pitnej wody. 16-milionowa stolica leży nad rzeką Pasig, która jest już właściwie stojącym szambem. To jedyna rzeka na świecie, którą ONZ uznało za kompletnie martwą. W Manili bardzo niewydolnie działa system kanalizacji, nie ma ani jednej oczyszczalni ścieków, wprost do Pasig wysypywane są komunalne śmieci (Manila produkuje ich dziennie ponad 7 tys. ton).
To działania, do których przyznaje się Chris Hohn, bo o innych nie chce rozmawiać. Wiadomo także, że współpracuje z fundacją Billa Clintona oraz wspiera charytatywne akcje Billa Gatesa oraz Warrena E. Buffetta.
Krytycy Hohna, a nie brakuje takich, uważają, że cała filantropijna otoczka ma złagodzić jego wizerunek jako szefa agresywnego funduszu hedgingowego. Ale byli współpracownicy przekonują, że dobroczynność jest jego prawdziwą pasją. – On prowadzi bardzo zwyczajne życie. Nie przebiera ani w drogich samochodach, ani w ubraniach, ani w domach. Nosi zegarek za 10 funtów, można taki dostać na stacjach benzynowych za punkty zbierane za tankowanie, a do pracy jeździ metrem – opowiada jeden z nich. Nawet były szef Deutsche Boerse Werner Seiret, któremu przez Hohna nie udało się przejąć londyńskiej giełdy, ma uznanie dla jego skromności. „Jeśli ktoś dałby mu paczkę żelowych miśków zamiast pieniędzy, pewnie by się z tego bardziej ucieszył” – napisał w swoich wspomnieniach.