Ataki - z użyciem samochodów-pułapek i bomb domowej roboty oraz przeprowadzone przez zamachowców-samobójców - rozpoczęły się około godz. 7 rano (godz. 5 czasu polskiego), czyli w godzinach szczytu. Trwały trzy godziny. Nikt nie przyznał się do zamachów, ale przedstawiciele wywiadu irackiego twierdzą, że przeprowadzili je rebelianci, wykorzystując fakt, że rząd nie mianował jeszcze nowego ministra spraw wewnętrznych.

Reklama

Premier Nuri al-Maliki wciąż zastanawia się nad nominowaniem szefów resortu obrony, spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa narodowego mówiąc, że chce widzieć na tych stanowiskach kandydatów apolitycznych. Pragnący zachować anonimowość przedstawiciel irackiego wywiadu oświadczył, że zamachy są sygnałem dla świata, że Irak nie jest gotów do zapewnienia bezpieczeństwa szczytowi Ligi Arabskiej, którego dwudniowe posiedzenie ma się zacząć w Bagdadzie 23 marca.

Policja poinformowała, że przynajmniej dwa niedzielne ataki, które zostały przeprowadzone z użyciem samochodów-pułapek, były wymierzone w patrole policyjne. Zginęło w nich dwóch policjantów i jeden przechodzień. Dwie kolejne osoby zginęły w zamachu na biura rządowego wydziału ds. kanalizacji. Kolejna bomba eksplodowała na północy Bagdadu, gdy obok przejeżdżał autokar z irańskimi pielgrzymami. Jedna osoba poniosła śmierć, a dziewięć zostało rannych.

W miasteczku Tadżi na obrzeżach irackiej stolicy bomba podłożona w samochodzie zabiła rolnika i jego syna, którzy zmierzali na pobliskie targowisko. W pobliskiej miejscowości Tarmija zginęło dwóch chłopców, gdy eksplodowała bomba podłożona obok szkoły. W niedzielę po południu minister spraw zagranicznych Iraku Hosziar Mahmud Zebari odrzucił próby wiązania zamachów ze spotkaniem szefów Ligi Arabskiej, ale przyznał, że bezpieczeństwo jest sprawą bardzo ważną i wyraził przekonanie, że władze sobie poradzą z tym wyzwaniem.Władze obawiają się, że może to zaszkodzić wizerunkowi Iraku przed planowanym na marzec szczytem Ligi Arabskiej.