Większość lekarzy - jak tłumaczył Heger - zdecydowała się wycofać swoje wypowiedzenia, gdy rząd zaproponował im podwyżkę o 5-8 tysięcy koron (800-1200 zł). Ci, którzy tego nie uczynili, znaleźli pracę w innych miejscach w kraju albo za granicą.

Reklama

Do pracy w szpitalu nie wróci np. szef lekarskich związków zawodowych i główny rzecznik kampanii protestacyjnej zorganizowanej pod hasłem "Dziękujemy, odchodzimy" Martin Engel.

Mimo zawarcia porozumienia w Czechach wciąż pozostają szpitale, którym w efekcie protestu grożą problemy, gdyż odchodzi z nich większość zespołu specjalistycznego. Taka sytuacja jest np. w Kladnie (na zachód od Pragi), gdzie wypowiedzenia złożyło sześciu neurologów, przez co zostanie zamknięty jeden z dwóch oddziałów neurologicznych i centrum opieki dla osób po udarze mózgu. Kłopoty sygnalizują też: brneński Szpital Braci Miłosierdzia, który traci ośmiu anestezjologów, i pogotowie ratunkowe w Uściu nad Łabą, gdzie z pracy rezygnują interniści. Placówki szukają rozwiązania, wymieniając się specjalistami z innymi szpitalami.

Jak poinformowały czeskie media, o pracę w niemieckich przygranicznych placówkach zdrowotnych ubiegało się niewielu lekarzy z Czech i ich odsetek nie odbiega od danych z ubiegłych lat. Najwięcej czeskich lekarzy dotychczas znalazło pracę w Saksonii; pod koniec 2010 roku pracowało tam 146 z nich.

Do Czech nie ruszyli masowo szukać pracy lekarze ze Słowacji, choć akcja ich czeskich kolegów dała im motywację do zorganizowania własnego protestu, który zamierzają przeprowadzić już w marcu.

Minister Heger w poniedziałek wziął udział w rozmowach z przedstawicielami stowarzyszeń związkowych pielęgniarek. Po spotkaniu poinformował, że oprócz pensji lekarzy wzrosną też zarobki pozostałych pracowników, a podpisanie stosownego zobowiązania zapowiedział na przyszły tydzień.