Gazeta twierdzi, że weekendowe deklaracje w mediach ministra obrony ze współrządzącej chadeckiej CD&V wzbudziły konsternację innych polityków w Belgii.

Najbardziej zaskakująca dotyczyła hipotezy wysłania "wojsk lądowych" do Libii. Minister wyjaśnił, że "obecność po operacji", prowadzonej obecnie przez siły koalicji państw zachodnich, ma zapewnić, "by ta operacja nie poszła na darmo". Choć De Crem miał zapewnić, że Belgia nie weźmie udziału w operacji lądowej, to wyraził opinię, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1973 nie wyklucza formalnie tej opcji.

Reklama

Komentując te słowa, ekspert prawa międzynarodowego Eric David z brukselskiego uniwersytetu ULB przypomniał, że rezolucja 1973 "zabrania wysłania obcych sił okupacyjnych w jakiejkolwiek formie czy na jakikolwiek obszar terytorium Libii". Jakakolwiek ofensywa lądowa wymaga nowej rezolucji Rady Bezpieczeństwa, podkreślił.

Podczas gdy amerykański admirał Mike Mullen, przewodniczący kolegium szefów sztabów USA, zapewniał, że cele operacji są "ograniczone", to według De Crema - donosi "Le Soir", cytując ministra - celem międzynarodowej operacji wojskowej w Libii, "którą możemy traktować jak wojnę", jest postawienie pułkownika Muammara Kadafiego przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze, a także pomóc Libijczykom, by przygotować się na czas "po Kadafim".

Minister miał też powiedzieć, że operacja może trwać "dłużej niż kilka tygodni".

Belgijski parlament jednomyślnie poparł w weekend zaangażowanie Belgii w operację wojskową międzynarodwej koalicji w Libii. Do operacji wysłano sześć belgijskich myśliwców F-16 i około 250 osób (mają być operacyjne od poniedziałku), a także niszczyciela min "Narcis".