Jak podkreśla agencja Associated Press środowy zamach był najpoważniejszym atakiem terrorystycznym w Indiach od czasu zamachów w Bombaju z listopada 2008 roku, w których zginęło 166 ludzi.
Na razie nikt nie przyznał się do odpowiedzialności za eksplozje, do których doszło kilka miesięcy po wznowieniu negocjacji pokojowych pomiędzy Indiami i Pakistanem zawieszonych po poprzednim zamachu w Bombaju. Przedstawiciele Indyjskich władz nie chcą spekulować, kto może być za nie odpowiedzialny.
"Na nikogo na razie nie wskazujemy - powiedział Chidambaram podczas konferencji prasowej. - Musimy sprawdzić każdą możliwą wrogą grupę i dowiedzieć się, czy są odpowiedzialni za wybuchy".
Szef MSW Indii dodał również, że służby wywiadowcze nie otrzymały żadnych sygnałów ostrzegawczych o możliwym zamachu w Bombaju.
"Ktokolwiek przygotował ten atak musiał pracować w bardzo, bardzo skryty sposób" - przekonywał.
Bomby użyte w trzech oddzielnych eksplozjach były wykonane z azotanu amonu i nie zostały zdetonowane zdalnie - ujawnił.
Do 17 obniżył też liczbę zabitych, a do 131 podwyższył liczbę rannych w zamachu. Poprzednio władze informowały o 20 zabitych i 110 rannych.
Do środowych eksplozji doszło w kilkuminutowych odstępach w trzech punktach finansowej stolicy Indii. Pierwszy wybuch miał miejsce na ruchliwym targu klejnotów i biżuterii Zaveri Bazaar w pobliżu słynnej świątyni Mumbadevi, odwiedzanej codziennie przez setki wiernych. Do drugiego doszło w centrum metropolii w rejonie Dadar, a do trzeciego koło opery w dzielnicy biznesowej na południu Bombaju, gdzie rozlokowane są liczne sklepy z diamentami.
Zamachowcy wykorzystali do przeprowadzenia zamachu m.in. skutery i motocykle. Według telewizji umieścili również ładunek wybuchowy w samochodzie. Sugeruje to zdaniem władz, że zamach zorganizowały raczej lokalne ugrupowania niż terroryści międzynarodowi.