Funkcjonariusze przyjechali autobusami tuż po północy i oświadczyli setkom osób, protestującym na trawnikach, chodnikach i ulicach wokół ratusza, że ich obóz jest "nielegalnym zgromadzeniem". Nakazali im się rozejść, grożąc zatrzymaniem - relacjonuje Reuters. Władze Los Angeles tolerowały obóz przez osiem tygodni, mimo że inne amerykańskie miasta likwidowały w międzyczasie podobne zgromadzenia - zauważa agencja. Obóz w Los Angeles należał do największych tego typu protestów na zachodnim wybrzeżu USA.

Reklama

Pierwsi aktywiści rozbili swoje namioty w pobliżu ratusza na początku października. W ciągu kilku tygodni obóz rozrósł się i w szczytowym okresie liczył 500 namiotów i 700-800 stałych mieszkańców.

Burmistrz Antonio Villaraigosa początkowo nie miał nic przeciwko protestującym. Zaopatrzył ich nawet w poncza, którymi mogli się okrywać, kiedy nie dopisywała pogoda. Jednak urzędnicy skarżyli się na przestępstwa, problemy sanitarne i niszczenie mienia, które przypisywali aktywistom i burmistrz zdecydował w końcu, że obóz musi zniknąć.

Akcję zaplanowano na noc z niedzieli na poniedziałek, ale potem odroczono ją o 48 godzin w nadziei, że część protestujących sama opuści obóz. W likwidacji zgromadzenia brało udział ponad tysiąc funkcjonariuszy. Aktywiści z ruchu Okupuj Wall Street od dwóch miesięcy protestują przeciwko nierównościom ekonomicznym i przerostowi amerykańskiego sektora finansowego.