Przez dwie godziny Barack Obama rozmawiał z Władimirem Putinem. Spotkanie w cztery oczy, w czasie szczytu grupy G20 w Meksyku, dotyczyło m.in. konfliktu w Syrii, kraju będącym jednym z największych sojuszników Rosji. Po spotkaniu, gdy na konferencję prasową zaproszono dziennikarzy, obaj prezydenci mieli ponure miny i niespecjalnie starali się to ukryć.

Reklama

Obama przekonywał Putina do idei pozbawienia władzy prezydenta Syrii Baszara al-Assada. To, zdaniem Zachodu, jedyna droga do przerwania rozlewu krwi, który trwa w tym kraju od ponad roku.

Po rozmowie obu przywódców miała miejsce niecodzienna, choć bardzo znamienna sytuacja, którą opisuje "The New York Times". Gdy rozmowa dobiegła końca i współpracownicy wyszli, by zaprosić do sali dziennikarzy, obaj prezydenci, choć siedzieli tuż obok siebie, nie zamienili ani słowa. Nawet na siebie nie spojrzeli. Nie było żadnej interakcji między nimi, nawet pogawędki, jaką politycy zazwyczaj ucinają sobie przed pojawieniem się kamer - zwraca uwagę dziennik.

Oficjalnie jednak wszystko jest ok, a prezydenci są zgodni, że rozlew krwi w Syrii trzeba zakończyć. Jesteśmy przekonani, że syryjski naród musi mieć możliwość samodzielnego, demokratycznego wyboru swojej przyszłości - czytamy we wspólnym oświadczeniu obu prezydentów, którzy wyrazili też poparcie dla starań wysłannika ONZ do Syrii Kofiego Annana.

Gazeta zwraca uwagę, że Obama i Putin spotkali się w nie najlepszym czasie. W najbliższej przyszłości amerykański Kongres ma się zając sprawami, które drażnią Rosję. Pierwsza z nich to sprawa budowy tarczy antyrakietowej, o której Moskwa wielokrotnie mówiła, że jest wymierzona właśnie w nią. Kolejna spawa to represje wizowe, które mają dotyczyć oficjeli oskarżanych o łamanie praw człowieka. Do tego dochodzi jeszcze stanowisko Departamentu Stanu dotyczące protestów po wygranych przez Władimira Putina wyborach prezydenckich.