Choć Maksym (imię zmienione) pracował dla jednego z najbogatszych ludzi Ukrainy, nie żył w przepychu. Nie jeździł porsche. Nie nosił jedwabnych garniturów ani drogich krawatów. Nie ma apartamentu w centrum. Do budynków administracji prezydenta Wiktora Janukowycza miał wolny wstęp. Tak jak do oddalonej o 300 metrów centrali Partii Regionów. 40-letni mężczyzna, który studiował na Zachodzie i mówi czystym ukraińskim, był w partii szychą. Regionałowie szanowali go za pomysły i kompetencje. Jako że Maksym jest nacjonalistą, równie dobrze mógłby pracować dla radykałów z Sektora Prawicowego albo Swobody. Trzymał jednak z władzą. Do ostatnich dni był człowiekiem, którego rad słuchał Janukowycz.
Spotkaliśmy się z nim w Kijowie, kilka stacji metra za centrum. W okolicach Chreszczatyka Maksym woli się nie pojawiać. Jego słowa najlepiej obrazują, w jaki sposób twardogłowi zwolennicy Janukowycza postrzegają świat. Ile zrozumieli z ostatnich wydarzeń i jak w ich gabinetach dojrzewał syndrom oblężonej twierdzy. Syndrom, zgodnie z którym za wszystko, co złe, odpowiada ktoś inny. Żydzi, Amerykanie, Sikorski, koledzy z rywalizującej frakcji wewnątrz prezydenckiej administracji.
Nasz rozmówca zaczyna od tego, co najważniejsze. Ofiar. Przekonuje, że operacje „Fala” i „Bumerang” były pomyślane tak, by przy oczyszczaniu Majdanu z opozycji nie ginęli ludzie. – Cel był jasny: sprzątnąć miasteczko namiotowe, powsadzać ludzi do aresztu. Później zacząć pertraktacje o porozumieniu i zaproponować amnestię. Tyle – mówi.
Maksym do dziś stosuje terminologię Służby Bezpieczeństwa. Bitwę Berkutu, wojsk wewnętrznych i milicji z Majdanem określa mianem operacji antyterrorystycznej.
– W czasie rozmów Janukowycz–Sikorski na bocznych ulicach opadających do Chreszczatyku poustawiane były więźniarki. Berkut i milicja kończyli już robotę. Wyłapalibyśmy radykałów, którzy nie pozwalali na kompromis. W pewnym momencie wszystko przerwano. Kto zdradził? Do dziś szukam na to pytanie odpowiedzi. Gdyby operację prowadzono dalej, bez oglądania się na Sikorskiego, Janukowycz pozostałby u władzy. Byłoby porozumienie z umiarkowaną opozycją i spokój w państwie – tłumaczy.
Pytamy o snajperów. Z jakich pochodzili jednostek, kto dawał im rozkazy? Skoro nie miało być ofiar, dlaczego się pojawili? Nasz rozmówca zaklina się, że „Fala” i „Bumerang” nie przewidywały użycia strzelców wyborowych. – To była robota dla Berkutu i milicji. Snajperzy musieli być z trzeciej siły. Komuś – Maksym podejrzewa kolegów z konkurencyjnej frakcji w administracji prezydenta – zależało na skompromitowaniu Janukowycza. Zapędzeniu go w kozi róg. Tak, by nie miał pola manewru. By podpisał wszystko, co mu podsuną.