Grecki premier Aleksis Tsipras, wysyłając list do przywódców strefy euro, w którym wyraził gotowość do zawarcia porozumienia w sprawie bailoutu w złagodzonej wersji, faktycznie przyznał się do porażki w negocjacjach. Jednak pomimo że jeszcze kilka dni temu zapewniał, iż nie będzie swoim nazwiskiem firmował rządu, który będzie przeprowadzał dalsze oszczędności, zapewne będzie kontynuował swoją misję. W Grecji nie ma bowiem obecnie żadnej alternatywy dla jego Koalicji Radykalnej Lewicy.
W przeprowadzonych pod koniec stycznia przedterminowych wyborach parlamentarnych Syriza zdobyła 36,3 proc. głosów. W żadnym z zamówionych od tego czasu sondaży poparcia dla partii politycznych - a było ich ponad 30 - partia ta nie uzyskała gorszego wyniku. Co więcej, poparcie dla niej oscyluje wokół 40 proc., choć bywały i takie badania, w których sięgało 45 proc. Czyli gdyby wybory odbyły się pod koniec czerwca, Syriza nie tylko mogłaby samodzielnie rządzić (w styczniu zabrakło jej do tego dwóch mandatów, dlatego utworzyła koalicję z ugrupowaniem o nazwie Niezależni Grecy), ale też miałaby bardzo komfortową większość w parlamencie - nawet 175 miejsc w 300-osobowej izbie.
Jeśli chodzi o pozostałe ugrupowania, to zarówno ich kolejność, jak i poparcie dla nich nie zmieniły się znacząco w porównaniu z wyborami, choć zwraca uwagę to, iż Nowa Demokracja - główna partia opozycyjna, która przez poprzednie ponad dwa i pół roku przeprowadzała Grecję przez kryzys - kilka punktów jednak straciła. To oznacza, że wezwania jej lidera i poprzedniego premiera Andonisa Samarasa do utworzenia szerokiej proeuropejskiej koalicji nie mają wielkich szans powodzenia (takie rozmowy były prowadzone wczoraj), zaś ostrzeżenia Tsiprasa, że jeśli Grecja będzie musiała wyjść ze strefy euro, władzę może przejąć neonazistowski Złoty Świt, są w tej chwili mocno przesadzone.
Wprawdzie najnowszy z tych sondaży został przeprowadzony w zeszłym tygodniu, czyli zanim jeszcze załamały się rozmowy Grecji z wierzycielami, ale nawet biorąc pod uwagę wprowadzone przez rząd ograniczenia w wypłacaniu i transferowaniu pieniędzy, trudno sobie wyobrazić, by wpłynęło to na radykalną zmianę preferencji politycznych. Częściowo wskazują na to sondaże badające nastroje Greków przed niedzielnym referendum w sprawie warunków porozumienia z wierzycielami. Według badania przeprowadzonego w dniach 28–30 czerwca dla gazety "I Efimerida ton Sindakton" za odrzuceniem porozumienia było 54 proc. badanych, a za jego przyjęciem - 33 proc., choć wśród tej części, która była pytana już po podjęciu decyzji o czasowym zamknięciu banków, przewaga niechcących kompromisu była o kilka punktów mniejsza.
Reklama
Nowe wybory parlamentarne są realne, gdyby referendum wygrali zwolennicy zawarcia porozumienia, co - biorąc pod uwagę szybko zmieniającą się sytuację w Grecji i pospieszność rozpisania plebiscytu - nie jest całkiem niemożliwe. Tsipras, informując po raz pierwszy o referendum, zapowiedział, że zwycięstwo zwolenników porozumienia zmusi go do ustąpienia. Takiego scenariusza - i powrotu do władzy Samarasa - chciałaby zapewne część polityków w strefie euro, ale szczególnie ten drugi element jest dość odległy.
Głosowanie za kompromisem z wierzycielami nie oznacza z kolei automatycznie rezygnacji z popierania Koalicji Radykalnej Lewicy. Biorąc pod uwagę jej obecną przewagę w sondażach, to nawet gdyby referendum poszło nie po myśli Tsiprasa, i niedługo potem odbyły się nowe wybory, to i tak Syriza zapewne by je wygrała. Co najwyżej Tsipras oddałby władzę w partii komuś innemu, np. obecnemu ministrowi finansów Janisowi Warufakisowi. Ale to niekoniecznie byłoby ułatwieniem w negocjacjach, ponieważ wewnątrz partii rządzącej są frakcje znacznie bardziej radykalne niż spajający je premier.
Do radykalnego przetasowania na scenie politycznej mogłoby dość co najwyżej wówczas, gdyby nowa tura rozmów o porozumieniu nie została podjęta. Grecja musiała wprowadzić własną walutę i odbyło się to w chaotyczny sposób. Albo gdyby rządowi zabrakło pieniędzy na wypłatę pensji i świadczeń, a chaos w kraju się przedłużał. Tyle że taki scenariusz wcale nie jest lepszy dla Grecji i wcale nie jest powiedziane, że na koniec do władzy doszłaby akurat konserwatywna Nowa Demokracja.