Zamknięto strony internetowe, na których spekulowano na temat znacznie wyższej liczby ofiar, czy też poddawano w wątpliwość skuteczność reakcji na katastrofę lokalnych władz. Cenzorzy usuwają też konta na chińskich portalach społecznościowych, gdzie internauci dyskutują na temat przyczyn wybuchu oraz jego skutków.

Reklama

Wcześniej lokalny wydział propagandy w Tiencinie zakazał chińskim dziennikarzom publikowania informacji o katastrofie na prywatnych kontach mediów społecznościowych.

Wstrzymano też relacjonowanie sytuacji "na żywo". Oburzenie tajwańskich mediów wywołał incydent z udziałem fotoreportera Taiwan Eastern Multimedia Group. Mężczyznę robiącego zdjęcia w pobliżu miejsca wybuchów otoczyło 10 policjantów. Skonfiskowano znajdującą się w jego aparacie kartę pamięci. Kiedy fotoreporter zażądał jej oddania, jeden z policjantów miał powiedzieć, że zostanie mu zwrócona, jeśli przed nimi uklęknie. O incydencie poinformował m.in. Klub Zagranicznych Korespondentów w Chinach.

Rośnie liczba ofiar

Rośnie liczba ofiar serii eksplozji, które trzy dni temu wstrząsnęły chińskim miastem Tiencin. Według najnowszych danych zginęło tam 112 osób. 95 uznaje się za zaginione. Aż 85 zaginionych osób to strażacy, którzy wysłani byli w nocy ze środy na czwartek do opanowania pożaru w składzie niebezpiecznych substancji chemicznych. W sobotę ich krewni zgromadzili się przed budynkiem lokalnych władz, żądając wyjaśnień.

W ciągu ostatniej doby miejscem katastrofy wstrząsały kolejne, choć znacznie mniejsze eksplozje. Chińscy eksperci potwierdzili, że w magazynie chemikaliów znajdował się m. in. cyjanek sodu. Jak poinformowano, doszło do rozszczelnienia niewielu pojemników z tą niebezpieczną substancją.

Według informacji przekazywanych przez władze, nie doszło do skażenia nią powietrza, a jej poziom w próbkach wody dwukrotnie przekracza dopuszczalne normy. W składzie chemikaliów w Tiencinie znajdowało się 700 ton cyjanku sodu. Jak piszą lokalne media, jest to 70-krotnie więcej niż normy dla składowania tej substancji.