Cudów po tym szczycie mogli oczekiwać tylko naiwni. W walkę z ociepleniem globalnym zaangażowana jest od lat na dobrą sprawę tylko Unia Europejska. Wielkie, światowej gospodarki: Chiny, USA, Rosja, Indie znacznie mniej entuzjastycznie do tego podchodzą. Inna sprawa, że gorliwość niektórych krajów europejskich do dekarbonizacji zakrawa na hipokryzję. Bo np. Wielka Brytania przeniosła już jakiś czas temu przemysł ciężki do Indii, czyli sama tyle dwutlenku węgla nie emituje, ale przyczynia się do jego emisji.
Co znalazło się w ustaleniach szczytu? Chęć doprowadzenia do obniżenia temperatury na świecie o 1,5 st. Celsjusza, a optymalnie o 2 stopnie. Sęk w tym, że takiej deklaracji powinna towarzyszyć dokładna tzw. mapa drogowa pokazująca w jaki sposób, kiedy, na jakich etapach i za pomocą jakich konkretnie metod będzie się do tego doprowadzać. Mowa jest jedynie o tym, że kraje bogatsze powinny pomagać biedniejszych w osiągnięciu tego celu.
Ale jak? Finansowo czy za pomocą udostępniania technologii? I które kraje uznajemy za bogatsze, a które za biedniejsze? Bo poza oczywistymi przykładami typu USA a po drugiej stronie Sudan, wiele przypadków nie jest wcale oczywistych. Wiadomo jedynie, że nie będzie to obowiązkowe. Nie ma mowy o karach finansowych za nieprzestrzeganie tych mało konkretnych ustaleń. Kraje bogatsze, głównie europejskie, chciały by przynajmniej był obowiązkowy system kontroli rzeczywistego spadku emisji gazów cieplarnianych. Ale na to się nie zgodziły Indie i Chiny, a Ameryka zapewniła je, że nikt ich do tego nie zmusi. Bardziej przychylnie, co było zaskakujące, zareagowała na to Brazylia.
Dla Polski, której gospodarka, wciąż jest oparta w największym stopniu na węglu kamiennym, najważniejsza była kwestia dekarbonizacji. Już sam fakt wpisania właśnie konkretnie dekarbonizacji jako celu, do którego powinny kraje zdążać, był niebezpieczny dla nas. Ostatecznie zamiast tego pada inne określenie: neutralność emisji gazów cieplarnianych. I, co zgodnie jest podkreślane, to sukces polskich negocjatorów w Paryżu. W sukurs nam przyszły pozaeuropejskie kraje, które także się obawiały tego postulatu. Udało się także zyskać poparcie dla innego polskiego postulatu: zalesiania jako elementu walki z emisjami.
Co dla Polski to wreszcie oznacza? Właściwie nie przynosi to wielkich zmian. Bo naszą agendę odchodzenia od gospodarki opartej na węglu wyznacza przecież Unia Europejska i pakiet energetyczno-klimatyczny. Brak konkretnych zobowiązań jest nam jednak na rękę.
Część komentatorów uważa paryski szczyt za sukces. Cóż, sukcesem jest fakt osiągnięcia porozumienia. Tylko, że to porozumienie jest bardzo mało konkretne. I wychodzi na to, że to dalej Europa jest liderem w walce z ociepleniem globalnym.
Co biorąc pod uwagę zmniejszający się udział europejskiej produkcji w skali globalnej, ogranicza jej konkurencyjność. A do poprawy klimatu niewiele się przyczynia. Dopóki europejskiego zapału nie podzielą Chiny i Indie, prawdziwego sukcesu nie będzie. Następny szczyt odbędzie się za rok w Maroku.