Mija pięć lat od wybuchu arabskiej wiosny. Pięć lat temu w tunezyjskim miasteczku Sidi Bouzid podpalił się młody mężczyzna Mohamed Bouazizi. Jego śmierć zapoczątkowała masowe protesty, które obaliły wieloletniego tunezyjskiego prezydenta Ben Alego. Wkrótce potem rewolucje wybuchły w wielu innych krajach arabskich, a w Syrii, Jemenie i w Libii przerodziły się w krwawe wojny domowe.

Reklama

Śmierć Mohameda Bouaziziego spowodowała, że Tunezyjczycy wyszli na ulice. Mężczyzna podpalił się bowiem w proteście przeciwko katastrofalnej sytuacji ekonomicznej i korupcji. Choć sam był po studiach, nie miał pracy i musiał sprzedawać owoce na targu. Czarę goryczy przelała policjantka, która pewnego dnia zniszczyła mu wózek na owoce.

Niecały miesiąc później, po masowych protestach, prezydent Tunezji Ben Ali uciekł z kraju, a nieżyjący Bouazizi stał się bohaterem. Jestem bardzo dumna z mojego syna i dziękuję Bogu, że on jest tym, który zmienił świat, nie tylko Tunezję - mówiła matka chłopaka Manoubia. Miesiąc później demonstracje obaliły także prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka. Protesty pojawiły się też w Bahrajnie, Iraku, Sudanie.

Na ulice wyszli też mieszkańcy Libii, Jemenu i Syrii. We wszystkich tych trzech krajach trwają dzisiaj krwawe wojny domowe, a najgorsza sytuacja jest w Syrii. Tamtejszy prezydent Baszar al-Asad jest jedynym, który przetrwał rewolucję, a liczba ofiar syryjskiej wojny przekroczyła już 250 tysięcy osób. Z kolei w Egipcie, po dwóch latach przerwy do władzy powróciła armia.

Zarówno w Libii jak i w Jemenie od kilku dni obowiązują kruche rozejmy. W Syrii nie ma na razie perspektyw na zakończenie wojny domowej, w którą wciągnęły się zarówno Zachód, Rosja jak i Turcja.