"Wieczór był bardzo ciepły" – wspominał Paul Angelides, wracając do wydarzeń z 17 lipca 1996 r. Pamiętał, że ok. godz. 20.30 wyszedł z domu, stanął na werandzie i spojrzał w kierunku plaży obmywanej falami Atlantyku. Wtedy jego wzrok przykuł tajemniczy obiekt nad horyzontem. "Przypominał trochę flarę alarmową, jaką wystrzeliwują marynarze znajdujący się w tarapatach. Początkowo wznosił się powoli, zostawiając po sobie paraboliczny ślad jasnego dymu, następnie przyspieszył" – opowiadał. Obserwując ruch obiektu, zdał sobie w pewnym momencie sprawę, że to nie może być flara. Była za duża, poruszała się zbyt szybko. Wytężył wzrok i zauważył, że obiekt nieznacznie zmienił trajektorię lotu. "Wtedy ujrzałem rozbłysk, a potem kolejny" – relacjonował. W miejscu rozbłysku uformowała się "wielka żółta kula ognia", która opadła do morza, ciągnąc za sobą czarny ślad dymu. Angelides zapamiętał, że po pewnym czasie dotarł do niego głuchy huk, który wstrząsnął jego domem, a po chwili nad wybrzeżem przetoczyły się jeszcze dwie kolejne ogłuszające fale dźwięku. Kilkanaście minut później telewizje nadały wiadomość o utracie kontaktu radiowego z samolotem pasażerskim linii Trans World Airlines, lot numer 800.
Dokładnie 16 miesięcy od dnia katastrofy FBI opublikowało raport, z którego wynikało, że w środkowym zbiorniku paliwa Boeinga 747 lecącego z Nowego Jorku do Paryża zapaliły się opary, powodując eksplozję, która rozerwała maszynę w przedniej części, mniej więcej w połowie kadłuba. Winę za śmierć 230 osób znajdujących się na pokładzie miała ponosić uszkodzona izolacja pokrywająca jeden z przewodów elektrycznych. Oficjalne ustalenia przyczyn wypadły jednak dość blado na tle teorii spiskowych, jakie od tego czasu narosły wokół tej katastrofy.
Pierwsza i najpopularniejsza mówiła o zestrzeleniu samolotu przez pocisk amerykańskiej marynarki wojennej. Wersję tę miała potwierdzać relacja Paula Angelidesa, który zarzekał się, że przed eksplozją widział coś, co zachowywało się jak rakieta balistyczna śledząca cel, czyli samolot. Na korzyść zwolenników tej teorii przemawiał fakt, że w rejonie katastrofy, u wybrzeży Long Island, operowały okręty – nawodne i podwodne. Atmosferę podsycali byli wojskowi i emerytowani piloci, którzy analizowali różne wersje tej teorii, zastanawiając się, czy pocisk nie eksplodował przed samolotem, jeszcze w powietrzu, a może pod nim, co tłumaczyłoby rozdarcie kadłuba na wysokości zbiornika. Inna z kolei teoria, bardziej fantastyczna, mówiła o wykorzystaniu przez armię supernowoczesnej broni wystrzeliwującej promień energii – wiązki mikrofal. Mikrofale miałyby zagotowywać płyny ustrojowe w człowieku, a poddany ich działaniu samolot – jak wyjaśniał były oficer wywiadu David Morehouse – zachowałby się jak metalowy przedmiot włożony do mikrofalówki. Czyli po prostu eksplodowałby w snopie iskier. Oczywiście im głośniej armia zaprzeczała wersji o zestrzeleniu samolotu, tym większą pewność siebie zyskiwali zwolennicy tej teorii.
Bomba próżniowa, mgła helowa
– Taki rozwój interpretacji nie jest niczym zaskakującym – twierdzi dr Franciszek Czech, socjolog z Instytutu Studiów Międzykulturowych Uniwersytetu Jagiellońskiego zajmujący się społeczną problematyką teorii spiskowych. – Za każdym razem, kiedy dzieje się coś złego, kiedy dotyka nas jakieś wielkie tragiczne wydarzenie, staramy się je wyjaśnić, oswoić towarzyszące mu negatywne emocje i zbudować wokół niego pewien ład ontologiczny – wyjaśnia. Tak zaczynają powstawać też wytłumaczenia, które przyjęło się wrzucać do worka z napisem "teorie spiskowe". Wbrew pozorom jest to zjawisko zauważone przez badaczy i media całkiem niedawno. Choć historia obfituje w przykłady teorii spiskowych – bo czymże innym było na przykład oskarżenie chrześcijan o podpalenie Rzymu za cesarza Nerona w 64 roku naszej ery – to tak naprawdę dopiero od półwiecza naukowcy przyglądają się obiegowi tego rodzaju opowieści.
– Zagadnienie powstawania i funkcjonowania społecznych schematów interpretacyjnych jako pierwszy poruszył Karl Popper, jeden z najwybitniejszych filozofów XX wieku – podkreśla dr Czech. W dziele "Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie" Popper sformułował zasadę, która określa ramy działania zwolenników teorii spiskowych i przez pryzmat której postrzegają oni otaczający ich świat. "Jest to pogląd, że wyjaśnianie zjawisk społecznych polega na wskazywaniu ludzi lub grup zainteresowanych występowaniem danego zjawiska (niekiedy jest to interes ukryty, który trzeba naprzód wyjawić) oraz planujących i spiskujących w celu jego realizacji" – dowodził filozof. "Wiara w bogów Homera, których spiski tłumaczyły historię wojny trojańskiej, należy do przeszłości. Bogów zostawiono w spokoju. Ale ich miejsce zajęli potężni ludzie i potężne grupy odpowiedzialne za wszelkie zło, jakie cierpimy – takie jak mędrcy Syjonu, monopoliści, kapitaliści albo imperialiści" – dodawał Popper w innym fragmencie "Społeczeństwa otwartego".
Tropiciel spisków będzie zatem bardziej skłonny przyjąć, że za światowym kryzysem gospodarczym stoi pewna grupa "banksterów", która zarabia na rozchwianych ekonomiach i niestabilnych kursach walut, podczas gdy zwykli ludzie przez te skryte manipulacje tracą majątki życia. Analogicznie za katastrofą samolotu TWA 800 stać będzie armia próbująca z jednej strony zatuszować zbrodnię popełnioną na cywilach, z drugiej – ukryć postępy prac nad nową superbronią do niszczenia samolotów. Inne głośne katastrofy ukrywać z kolei będą inne grupy wpływu, w mniej lub bardziej podobny sposób posługujące się kłamstwem, a czasem i jakąś groźną technologią. Może to być równie dobrze skoncentrowana wiązka mikrofal, jak i bomba próżniowa czy mgła helowa.
Wiara w tego rodzaju interpretacje zapewnia wyznawcom dwojaką korzyść. Z jednej strony podsuwa łatwe wytłumaczenie zagmatwanego problemu lub przyczyn dotkliwego kryzysu, doszukując się winy po stronie pewnych grup osób o nieczystych intencjach. Z drugiej – przyprawia to wyjaśnienie dreszczykiem emocji, dzięki czemu przyciąga nowych zwolenników teorii i poszerza społeczny zasięg jej oddziaływania. "Wróg jest jasno określony" – tłumaczył to zjawisko amerykański politolog i historyk Richard Hofstadter w pracy "Styl paranoiczny w polityce amerykańskiej". "Jest odpowiedzialny za powstawanie kryzysów, daje początek panikom bankowym, wywołuje depresje, powoduje katastrofy, by następnie czerpać korzyść z nędzy, za którą jest odpowiedzialny. W tym sensie paranoiczna interpretacja historii ma charakter wybitnie osobowy: decydujących wydarzeń nie traktuje się jako części procesu historycznego, lecz jako konsekwencje czyjejś woli" – wyjaśniał.
Tezy zawarte w "Stylu paranoicznym" Hofstadter przedstawił na wykładzie wygłoszonym w listopadzie 1963 r. Czysty zbieg okoliczności sprawił, że jego odczyt zbiegł się w czasie z wydarzeniem, które wstrząsnęło Stanami Zjednoczonymi i dało początek dziesiątkom nowych teorii spiskowych.
Amerykański zamach
22 listopada około godziny 12.30 przed składnicą książek w Dallas przejeżdżała kawalkada limuzyn. W jednym z kabrioletów siedział John Fitzgerald Kennedy z żoną Jacqueline. Uśmiechnięci pozdrawiali zgromadzone przy jezdni tłumy, kiedy padły strzały. Zamachowcem miał być ukryty na szóstym piętrze Lee Harvey Oswald, były żołnierz i zagorzały marksista. Prowadząca śledztwo rządowa komisja kierowana przez Earla Warrena, prezesa Sądu Najwyższego, ustaliła, że Oswald działał sam, jednak tak jak w przypadku feralnego lotu TWA 800, jej ustalenia natychmiast podważyli niezależni eksperci.
Najczęściej powtarzał się zarzut, iż strzelców było kilku, a prezydent został trafiony z kilku kierunków. Zwolennicy teorii o ukrywaniu prawdy przez służby specjalne klatka po klatce analizowali amatorskie nagrania. Pojawiały się pytania o niezidentyfikowane osoby stojące na trasie przejazdu, dociekano, kto ukrywał się w krzakach w pobliskim parku i komu sygnał dał ubrany na ciemno mężczyzna, otwierając czarny parasol tuż przed tym, kiedy rozległ się pierwszy strzał. Lokalny biznesmen Abraham Zapruder, któremu udało się ośmiomilimetrową kamerą zarejestrować przebieg zamachu, stał się bohaterem mediów, a socjologowie od razu rozpoczęli badania nastrojów społeczeństwa zdruzgotanego śmiercią prezydenta. Badanie przeprowadzone przez Instytut Gallupa w pierwszych dniach po zamachu wykazało, iż ponad połowa Amerykanów bardziej wierzyła w spisek na życie Kennedy’ego (52 proc.) niż w samotną misję Oswalda (29 proc.). Co ciekawe, zwolennicy teorii spiskowych chętnie szukali zleceniodawców i organizatorów zamachu na własnym podwórku. W internecie łatwo można trafić na artykuły, których autorzy wytaczają najróżniejsze argumenty mające dowieść, iż za śmiercią JFK stała mafia, władze federalne albo służby specjalne. Choć od tego wydarzenia minęło ponad pół wieku, Amerykanie umacniają się w przekonaniu, iż był to spisek. Ostatni sondaż z 2013 r. pokazuje, że ku takiej tezie skłania się 61 proc. ankietowanych. Tylko co trzeci Amerykanin twierdzi, że mózgiem i wykonawcą operacji był wyłącznie Lee Harvey Oswald.
Badania, jakie dr Franciszek Czech przytacza w książce "Spiskowe narracje i metanarracje", pokazują również, iż wiara w teorie spiskowe – choć marginalizowana i lekceważona w przestrzeni publicznej – nie jest zjawiskiem marginalnym. Dobrze widać to na przykładzie interpretacji wydarzeń z 11 września 2001 r. Wydawać by się mogło, że kwestia odpowiedzialności za przeprowadzenie ataków została wyjaśniona, a terroryści wskazani z imienia i nazwiska. Jednak znaczna część społeczeństw na całym świecie tkwi w przekonaniu, iż motywacje, dla których zamachowcy porwali wypełnione ludźmi samoloty pasażerskie i dwa z nich rozbili o nowojorskie wieże WTC, mają podwójne dno. W największych krajach europejskich, gdzie między innymi realizowano badania, od około 20 do 30 proc. osób wierzy, iż za atakami z 11 września stoją spiskowcy inni niż ci z Al-Kaidy. Najczęściej wskazując przy tym rząd Stanów Zjednoczonych lub Izrael.
– Spotkałem się na przykład z twierdzeniami, jakoby w dniu zamachów kilka tysięcy zatrudnionych w WTC Żydów nie przyszło do pracy – przyznaje dr Czech. – Sprawdziłem źródło tej informacji i ustaliłem, iż prawdopodobnie wzięła się z odniesienia liczby ofiar do średniej liczby osób przewijających się w ciągu dnia przez oba budynki. Ktoś, kto przeprowadził takie z gruntu błędne działanie, do uzyskanego w ten sposób wyniku dodał teorię, że byli to Żydzi. I tak plotka poszła w świat, żyjąc własnym życiem – wyjaśnia. – Niedawno usłyszałem od pewnej szanowanej pani profesor, że wcale nie chodziło o Żydów, a o pracowników jednego z banków, który miał siedzibę w WTC. To pokazuje, jak teoria spiskowa może ewoluować, ulegać ciągłym modyfikacjom i wciąż trzymać się mocno – dodaje socjolog.
Sowiecka prowokacja
Dobrym przykładem na długowieczność nawet najbardziej nieprawdopodobnych wyjaśnień jest historia, według której wirus HIV został stworzony w amerykańskich laboratoriach rządowych, by infekować nim społeczności homoseksualistów oraz dzielnice zamieszkiwane przez czarnoskórych. Według badań opublikowanych przez "The New York Times" w 1990 r. niemal 1/3 czarnoskórych nowojorczyków właśnie tak uważała. 15 lat później teorią tą zajął się dziennik "Washington Post", publikując wyniki sondażu zakrojonego na znacznie szerszą skalę, bo przeprowadzonego w różnych stanach USA, a nie tylko w Nowym Jorku. Oba wyniki okazały się zbliżone. W badaniach z 2005 r. aż 26,6 proc. czarnoskórych respondentów stało na stanowisku, że HIV to sztuczny laboratoryjny twór. Co więcej, ponad połowa ankietowanych (53,4 proc.) utrzymywała, że lekarstwo na AIDS z pewnością istnieje, ale koncerny farmaceutyczne i rząd trzymają je w tajemnicy, skrycie realizując plan wyniszczenia najbiedniejszej części społeczeństwa. Teoria ta, jakkolwiek nieprawdopodobnie by brzmiała, to jednak zasługiwała na uwagę. Posmaku sensacji dodawał jej bowiem fakt, iż została wymyślona w latach 80. XX wieku przez komunistyczną Rosję.
Operacja INFEKTION, bo taki kryptonim nosiła sowiecka akcja dezinformacyjna, polegała na rozpowszechnieniu w Stanach Zjednoczonych plotki, jakoby AIDS powstało w trakcie prac nad uzyskaniem broni biologicznej prowadzonych w bazie wojskowej Fort Derick, a potem wymknęło się spod kontroli. "Dowodów naukowych" na potwierdzenie tej teorii dostarczał dr Jakob Segal, inspirowany przez KGB emerytowany biofizyk ze wschodnich Niemiec. "Jest czymś bardzo prostym połączenie ze sobą dwóch zupełnie odmiennych wirusów przy wykorzystaniu metod technologii genetycznej. Tylko kto byłby tym zainteresowany? Oczywiście armia" – przekonywał Segal w swoim pseudobadawczym raporcie, na który chętnie powoływały się sowieckie media. Według tych wywodów AIDS miała wywoływać hybryda groźnych zarazków – ludzkiego ostrej białaczki oraz owczego, prowadzącego do skomplikowanego zapalenia płuc. Chociaż absurdalne twierdzenia niemieckiego biofizyka upadły wraz z ZSRR, a akcja KGB została zdemaskowana, to sama teoria ma się dobrze i co jakiś czas powraca w internetowych publikacjach.
Co stanowi o jej sile? Jedność społeczna przeciwko jasno określonemu wrogowi, o czym pisał Richard Hofstadter. I nie chodzi tu o jedność przeciwko sowieckim prowokatorom czy front walki z AIDS. Większość zwolenników tej teorii nawet nie zastanawia się, kto ją rozpropagował i czy w ogóle ma ona sens. Ich odwiecznym wrogiem – oprócz skorumpowanych i ukrywających prawdę władz – są koncerny farmaceutyczne. Podobny mechanizm działa w przypadku konfrontacji zwolenników i przeciwników szczepień ochronnych. Kiedy obie strony zaczynają przerzucać się argumentami o korzyściach wynikających z profilaktyki i zagrożeniach towarzyszących iniekcji chemii do organizmu, zaczynają zachowywać się trochę jak wspomniana przez historyka Daniela Pipesa w książce "Potęga spisku" Nesta Helen Webster. Zmarła w połowie XX w. wpływowa brytyjska tropicielka komunistów, iluminatów, syjonistów i okultystów – jak pisze Pipes – "dała się do tego stopnia owładnąć własnymi przerażającymi koncepcjami, że nie otwierała drzwi wejściowych swojego domu, o ile nie miała w ręku nabitego rewolweru".
Zwolennicy teorii spiskowych dobrze wiedzą, że wchodzenie w drogę układowi, zmowie czy grupie trzymającej władzę może źle się skończyć. Ostatnimi czasy w Polsce robi karierę określenie "seryjny samobójca", odnoszące się do tajemniczych śmierci osób publicznych (jak były wicepremier Andrzej Lepper, założyciel jednostki GROM gen. Sławomir Petelicki czy były prezes ZUS i poseł na Sejm Ireneusz Sekuła, który według ustaleń śledztwa kilkakrotnie strzelił sobie w brzuch, raz nie trafiając). Czasem grupa wpływu posuwa się jeszcze dalej, na przykład podstawiając sobowtóra po śmierci znanej osoby. Część fanów grupy The Beatles do dziś spiera się o to, czy muzyk Paul McCartney został zastąpiony pochodzącym z Kanady policjantem nazwiskiem William Campbell po tym, jak miał rzekomo zginąć w wypadku samochodowym w 1966 r. Polacy również mają swojego sobowtóra. Co jakiś czas wraca teoria, według której Bolesław Bierut zginął w Krakowie w 1947 r., zastrzelony w Hotelu Francuskim przez zamachowca w mundurze pułkownika NKWD, a w miejsce polskiego prezydenta natychmiast podstawiono jego dublera, sowieckiego agenta.
Polska nieufność
Psycholog społeczny Serge Moscovici w artykule "Mentalność spiskowa" podkreślał, że "należałoby napisać odrębną książkę, aby ukazać, jak zaskakująco jednolita jest treść teorii spiskowych. Są jak stroje uszyte według tego samego wykroju. Jedyna różnica między nimi tkwi w tym, że zawiesza się je na różnych manekinach". Jak w takim razie prezentują się stroje szyte biało-czerwoną nicią?
Doktor Franciszek Czech w pracy "Spiskowe narracje i metanarracje" wymienia wiele interpretacji spiskowych, które trwale zakorzeniły się w naszym społeczeństwie. Jak podkreśla, opierając się na wynikach przeprowadzonych przez siebie badań, co trzeci Polak twierdzi, że istnieje jedno tajne stowarzyszenie, które kontroluje cały świat. Raz są to Żydzi, innym razem masoni, a czasem po prostu żydomasoneria. Do głosu dochodzą również organizacje o charakterze gospodarczym, nastawione raczej na zysk niż kulturową czy religijną ekspansję. Chodzi tu np. o Grupę Bilderberg lub tajemniczy rząd światowy, który ma dążyć do wprowadzenia Nowego Porządku. 2/3 ankietowanych jest również zdania, iż politycy w swoim postępowaniu nie kierują się dobrem zwykłych ludzi, lecz wypełniają zadania różnych sekretnych grup interesu. Jakich? Na przykład agentów obcych państw, o których wpływie na losy Polski jest przekonanych 36,1 proc. Polaków.
– Najczęściej wskazuje się jedną z czterech grup, która miała przejąć rzeczywistą władzę w kraju. Rosja za pomocą swoich opłaconych ludzi, Unia Europejska zdominowana przez silne Niemcy, Żydzi oddziałujący na świat za pośrednictwem polityki USA oraz Watykan – wylicza dr Czech. Zwraca przy tym uwagę na popularny również w Polsce pogląd, zgodnie z którym na losy kraju lub przynajmniej na kluczowe sektory gospodarki mają wpływ funkcjonariusze służb, niekoniecznie obcych. Dlatego być może aż 41,5 proc. Polaków jest zdania, że pozornie przypadkowe wydarzenia, jak kryzysy, są wcześniej planowane. Z kolei niemal dokładnie połowa ankietowanych zgadza się z twierdzeniem, że większość wojen wybucha tylko dlatego, że globalne przedsiębiorstwa mają w tym interes. Nie dziwi więc nieufność Polaka wobec zagranicznych firm działających na rodzimym rynku przejawiająca się na przykład w przeświadczeniu, że koncerny farmaceutyczne sprzedają nam mniej skuteczne leki, a obce korporacje oferują planowo postarzane i przez to bardziej awaryjne produkty. W społeczeństwie obowiązuje również przekonanie, że na polski rynek trafiają gorszej jakości proszki do prania, choć – na co zwraca uwagę dr Czech – akurat ta narracja spiskowa wydaje się uzasadniona po tym, jak kilku producentów przyznało, że produkt tej samej marki oferowany w różnych krajach może występować w różnym stężeniu. Potwierdza to obiegową opinię polskich gospodyń domowych o tym, że "chemia z Niemiec jest lepsza".
Karl Popper, który jako pierwszy zajął się badaniem funkcjonowania teorii spiskowych, uważał, iż doszukiwanie się wszędzie zmowy jest niepotrzebne, gdyż godzi w porządek społeczny. Wielu badaczy jest jednak zdania, że dociekanie i stawianie pytań – czy o jakość niemieckiego proszku, czy o motywacje i decyzje najważniejszych polityków – pomaga budować przejrzyste państwo. Amerykański filozof Brian Keeley w artykule opublikowanym w "The Journal of Philosophy" stawia sprawę jasno: "Prawdziwe intencje kierujące spiskowcami zawsze są niegodziwe. Nie jest mi znana żadna teoria spiskowa, w której pewna grupa wpływowych jednostek sekretnie działa na rzecz dobra, lecz desperacko stara się, by ich działania nie wyszły na jaw".