Coraz więcej jest sygnałów, że Państwo Islamskie próbuje przenieść swoją główną działalność do pogrążonej w wojnie domowej Libii. Dla Europy byłby to jeszcze większy problem niż upadek Syrii, jednak na razie brakuje chętnych do interwencji zbrojnej.
Według Pentagonu prowadzone w Syrii i Iraku operacje międzynarodowej koalicji przeciw Państwu Islamskiemu wbrew pozorom przynoszą efekty. W pierwszym z tych krajów organizacja straciła ok. 20 proc. terytorium, które kontrolowała rok temu, w drugim – nawet 40 proc. Wskutek bombardowań instalacji naftowych zmniejszyły się jej dochody z eksportu ropy, czego skutkiem jest zmniejszenie nawet o połowę żołdu wypłacanego bojownikom. Sama ich liczba też spadła. Opublikowany w zeszłym tygodniu raport amerykańskiego wywiadu wskazuje, że w Syrii i Iraku jest ich do 25 tys., podczas gdy w 2014 r. liczba ta dochodziła do 31 tys.
Nie ma jednak zbyt wielu powodów do zadowolenia, bo równocześnie zwiększa się obecność Państwa Islamskiego w Libii. Amerykański wywiad szacuje, że w szeregach tej organizacji walczy tam już ok. 6 tys. osób, co oznacza, że łączna liczba jej bojowników praktycznie się nie zmieniła, zaś w związku z trudnościami w przedostaniu się do Syrii i Iraku to właśnie północnoafrykański kraj stał się głównym celem potencjalnych dżihadystów. Od pewnego czasu pojawiają się doniesienia, że przywódca Państwa Islamskiego Abu Bakr al-Baghdadi w ostatnich miesiącach wysłał do Libii głównych dowódców, a być może również sam się tam przeniósł.
Z punktu widzenia Państwa Islamskiego taki ruch miałby sens. Libia jest krajem upadłym w jeszcze większym stopniu niż Syria i Irak, a w przeciwieństwie do sytuacji w Syrii żadne z mocarstw nie jest zainteresowane losem żadnego z lokalnych przywódców. Co więcej – Libia znajduje się bliżej Europy. Pierwszym przyczółkiem Państwa Islamskiego było tu portowe miasto Darna we wschodniej części kraju, które bojownicy deklarujący lojalność wobec tej organizacji zajęli w październiku 2014 r. Później miejscowi mudżahedini odbili część miasta i obecnie nikt go nie kontroluje w całości.
Tymczasem Państwo Islamskie zdobyło na początku zeszłego roku Syrtę – jeden z głównych libijskich portów, w pobliżu którego urodził się i zginął były libijski przywódca Muammar Kaddafi – i obecnie kontroluje 250-kilometrowy odcinek wybrzeża nad zatoką Wielka Syrta. Na sięgającym kilkadziesiąt kilometrów w głąb lądu terytorium znajdują się złoża ropy naftowej, zatem główne źródło finansowania organizacji może zostać utrzymane, choć sprzedawanie surowca będzie trochę trudniejsze.
Co ważne, trwająca w Syrii wojna domowa daje duże możliwości rozszerzania wpływów. Wschodnią i południową część kraju kontroluje uznawany przez większość krajów, w tym Zachód, rząd wyłoniony w wyborach w 2014 r. Północno-zachodnią – alternatywne władze powołane przez przegranych, których dominującą siłą jest Bractwo Muzułmańskie. Biorąc pod uwagę doniesienia o rosnącej liczbie bojowników Państwa Islamskiego w Libii, można się spodziewać, że to ono w najbliższym czasie będzie zyskiwało terytorialnie. Liczbę osób, które wyjechały z Libii walczyć w szeregach organizacji Al-Baghdadiego, szacuje się na ok. 600, czyli znacznie mniej niż z sąsiedniej Tunezji. Nie wynika to jednak z braku potencjalnego poparcia dla dżihadu, lecz z tego, że potencjalni bojownicy wojnę mieli u siebie, bo od czasu obalenia Kaddafiego w 2011 r. walki w Libii toczą się praktycznie nieustannie.