Jego prowizoryczną łódź zauważyli w poniedziałek żeglarze, którzy wezwali pomoc. Według francuskiego stowarzyszenia zajmującego się ratownictwem na morzu mężczyzna poinformował, że dryfował na oceanie siedem miesięcy - od maja, gdy wypłynął z Komorów, leżących na południowy wschód od wybrzeży Afryki. Chciał dotrzeć na południe Afryki, gdzie zamierzał poszukać pracy.
Jednak, jak opowiadał, jego łódź - przerobiona przez niego szalupa ratunkowa statku pasażerskiego - szybko się zepsuła. Nie miał możliwości, by skomunikować się z kimkolwiek, nie mógł też użyć przyrządów nawigacyjnych, które prawdopodobnie uszkodził; dysponował pożywieniem jedynie na miesiąc. Według jego relacji dryfował między Malediwami, Indonezją i wyspą Mauritius. Pływał razem z kotem - przeżyli, jak mówił, jedząc pół paczki zupki chińskiej dziennie oraz złowione czasem ryby.
Żeglarz opowiadał, że po 10 latach życia w Stanach Zjednoczonych w 2014 roku udał się do Indii, gdzie kupił swoją szalupę. Chciał nią dopłynąć do Polski, jednak łódź straciła maszt, a mężczyźnie udało się dotrzeć do Komorów. Cumując tam, żeglarz uszkodził szalupę i pozostał na archipelagu kilka miesięcy, by ją naprawić. W maju ponownie wyruszył w morze.
Jak pisze AFP, mężczyzna nie może wrócić do USA, gdyż wygasło już jego pozwolenie na pobyt. Nie zamierza także wrócić do Polski. Ma nadzieję, że uda mu się naprawić łódź i przez jakiś czas zostanie na Reunion.
Wszczęto śledztwo mające wyjaśnić okoliczności zdarzenia.